Zginął, bo był dziennikarzem - mija 30 lat od zniknięcia Jarosława Ziętary
1 września 1992 r. dziennikarz "Gazety Poznańskiej" Jarosław Ziętara wyszedł z domu przy ul. Kolejowej w Poznaniu. Według prokuratury został zamordowany, jego ciała nigdy nie odnaleziono. Po 30 latach od tamtych wydarzeń wciąż nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania.
Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ziętara zajmował się m.in. tematyką tzw. poznańskiej szarej strefy. Z tego powodu – jak wynika z ustaleń prokuratury - miał zostać uprowadzony i zabity.
Do redakcji nigdy nie dotarł
1 września 1992 roku Jarosław Ziętara, młody dziennikarz „Gazety Poznańskiej” wyszedł ze swojego mieszkania przy ul. Kolejowej 49 w Poznaniu. Mimo, że do siedziby redakcji miał do przejścia zaledwie kilka ulic – do redakcji nigdy nie dotarł.
Ostatnią osobą, która miała widzieć dziennikarza przed jego zaginięciem była jego dziewczyna, Beata. Kobieta kilka lat temu zeznawała w procesie Aleksandra Gawronika (zgodził się na publikację nazwiska – red.), oskarżonego o podżeganie do zabójstwa Ziętary. W sądzie opowiadała jak wyglądał dzień, kiedy zaginął dziennikarz. "1 września jak zwykle wstaliśmy rano, Jarek chodził na 9. do pracy. Wstałam, zrobiłam śniadanie, zjedliśmy je razem i Jarek wyszedł. Podeszłam do okna, patrząc, jak idzie ul. Kolejową. Nie miałam takiego zwyczaju, ale tego dnia patrzyłam, jak idzie ulicą" – relacjonowała sądowi.
Do domu wróciła późnym popołudniem. Jak mówiła, z powodu bólu głowy od razu położyła się spać. Rano spostrzegła, że Jarka nie było. "Zdziwiło mnie to, że Jarka nie ma w domu. To był czas, kiedy nie było komórek, więc pomyślałam, że podejdę na dworzec zachodni i zadzwonię do redakcji, zapytam, czy Jarek zjawił się w pracy. Kiedy połączyłam się z redakcją, dowiedziałam się, że nie było go wczoraj, i nie ma dzisiaj” – podkreśliła.
Po powrocie do domu, Beata zauważyła, że w domu znajdują się notatniki i kalendarz Ziętary, z którymi – jak podkreśliła - dziennikarz nigdy się nie rozstawał. "Szukałam czegokolwiek, jakiegoś śladu. Kiedy znalazłam wszystkie dokumenty Jarka i notatniki, zaczęłam się na tym zastanawiać. To nie było normalne” – dodała.
Przez lata o wyjaśnienie zniknięcia Ziętary zabiegali jego przyjaciele, koledzy z redakcji i innych poznańskich mediów. Jedną z najbardziej zaangażowanych te działania osób był ówczesny kolega Ziętary z „Gazety Poznańskiej” Krzysztof M. Kaźmierczak.
Kaźmierczak pytany przez PAP, jak zapamiętał ostatnie spotkanie z Ziętarą powiedział, że doszło do niego dzień przez zniknięciem reportera. „To było 31 sierpnia 1992 roku. Spotkałem go, gdy wychodziłem z redakcji. On wtedy jeszcze wracał żeby pisać artykuł; robił relację z rocznicy porozumień sierpniowych. To było krótkie, moje ostatnie spotkanie z Jarkiem” – powiedział.
„To, że Jarek nie przyszedł wtedy, 1 września do pracy nie było dla nas tamtego dnia niczym niezwykłym. Wtedy panowały trochę można powiedzieć inne standardy pracy dziennikarskiej; niektórzy nie przychodzili do redakcji, bo pracowali w terenie albo w domu, zbierali materiały. Ale 1 września miałem z Jarkiem wyjechać na reporterski wyjazd samochodem służbowym. Wtedy kierowca zapewne odebrałby najpierw mnie, później Jarka, bo tak było bardziej +po drodze+. Tym razem jednak, kilka dni wcześniej, ten wyjazd nam niespodziewanie odwołano, powiadomiono nas, że nie będzie wolnego służbowego samochodu” – wspominał Kaźmierczak.
Dodał, że dopiero 2 września do redakcji „Gazety Poznańskiej” przyszła zdenerwowana dziewczyna dziennikarza. „Powiedziała, że Jarek nie wrócił na noc do domu. Pytała nas, czy coś wiemy, czy coś się stało” – mówił.
Początkowo policja prowadziła poszukiwania Ziętary, jako osoby zaginionej
Kaźmierczak w rozmowie z PAP przypomniał, że początkowo policja prowadziła poszukiwania Ziętary, jako osoby zaginionej.
„To, co robiły wtedy poznańskie organy ścigania niewątpliwie wskazuje na to, że ktoś z drugiego siedzenia, w jakiś sposób może nie, że sterował całą sprawą, ale wpływał na nią tak, że taktowano ją w sposób lekceważący. Obecnie, gdy cokolwiek stanie się jakiemuś dziennikarzowi sprawa traktowana jest bardzo poważnie – podkreślił.
Jeszcze w latach 90. prowadząca śledztwo w tej sprawie poznańska prokuratura uznała, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany; śledztwo dwukrotnie umarzano. W 2011 r. członkowie Społecznego Komitetu "Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary" i redaktorzy naczelni największych polskich gazet zaapelowali do władz i prokuratury o ujawnienie wszystkich okoliczności zaginięcia Ziętary i ponowne śledztwo w tej sprawie. Spowodowało to analizę śledztwa w Prokuraturze Generalnej i przekazanie go do Krakowa.
W styczniu 2016 roku przed poznańskim sądem okręgowym rozpoczął się proces byłego senatora Aleksandra Gawronika (zgodził się na podawanie pełnego nazwiska – PAP), którego prokuratura oskarżyła o podżeganie do zabójstwa Ziętary. W akcie oskarżenia Gawronikowi zarzucono, iż "chcąc, aby inne osoby dokonały porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa Jarosława Ziętary, w związku z jego zawodowym zainteresowaniem i planowanymi publikacjami dotyczącymi tzw. szarej strefy gospodarczej, nakłaniał do tego ustalonych pracowników ochrony firmy Elektromis, w szczególności w ten sposób, że podczas prowadzonej z nimi rozmowy, dotyczącej wpływu na postawę Jarosława Ziętary, stwierdził: on ma być skutecznie zlikwidowany". Były senator nie przyznawał się do winy.
24 lutego tego roku Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa Ziętary. Sędzia Joanna Rucińska podkreśliła w uzasadnieniu wyroku, że "prokurator nie wykazał, aby oskarżony był sprawcą zarzucanego mu czynu, czego skutkiem musiało być wydanie wyroku uniewinniającego Aleksandra Gawronika". Wyrok nie jest prawomocny; prokuratura złożyła już apelację od tego orzeczenia.
W styczniu 2019 roku ruszył natomiast proces byłych ochroniarzy Elektromisu - Mirosława R., ps. Ryba, i Dariusza L., ps. Lala – oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Jarosława Ziętary. Według śledczych oskarżeni, udając policjantów, mieli zwabić Ziętarę do samochodu przypominającego radiowóz, a potem przekazać dziennikarza osobom, które go zamordowały. Kolejna rozprawa w tym procesie ma się odbyć w połowie września.
Redakcyjni koledzy Ziętary, którzy zeznawali jako świadkowie w tych procesach, wspominali Ziętarę jako bardzo zdolnego, ambitnego dziennikarza. Wśród nich był m.in. Piotr Talaga, który z Jarosławem Ziętarą znał się jeszcze z czasów studiów.
Talaga podkreślił składając zeznania, że „dziennikarz jest groźny dla potencjalnego sprawcy zabójstwa tą wiedzą, której jeszcze nie opublikował. Tylko taki sens widzę w tym, żeby zamknąć mu usta” – podkreślił.
W 1999 roku Jarosław Ziętara został uznany za zmarłego. Dzięki temu, na bydgoskim cmentarzu jego rodzina mogła umieścić symboliczną tablicę. Ciała dziennikarza do dnia dzisiejszego nie odnaleziono.
Dołącz do dyskusji: Zginął, bo był dziennikarzem - mija 30 lat od zniknięcia Jarosława Ziętary