Umarł król, niech żyje król albo królowa. Recenzja drugiego sezonu „Rodu smoka”
Finał pierwszego sezonu „Rodu smoka” (prequela „Gry o tron”, opartego na powieści „Ogień i krew” George’a R. R. Martina) pokazał nam, że nie ma ratunku przed wojną. Gdy tylko król Viserys umiera, rozpoczyna się wyścig o koronę. I mimo że już w pierwszym odcinku obiecana została Rhaenyrze, to oczywiste jest, że jej droga do władzy nie będzie łatwa. A kto zaciekle walczy z Rhaenyrą? Inna kobieta, czyli Alicent, bo nikt tak dobrze nie strzeże opresyjnego patriarchatu jak same kobiety.
Pierwszy sezon „Rodu smoka” pokazał, że ród Targaryenów składa się z ludzi ambitnych, pysznych, ale i bezwzględnych. Pomijając Viserysa (Paddy Considine), który najwyżej cenił sobie święty spokój i turnieje rycerskie oraz każdą okazję do wyprawienia wystawnego rautu, reszta rodziny ma zupełnie inne priorytety.
Najwięcej emocji dotychczas wzbudzała Rhaenyra (Emma D’Arcy), od nastolatki niezainteresowanej dworskimi obowiązkami po kobietę żyjącą po swojemu i niespełniającą oczekiwań jak na przyszłą królową przystało. Jej małżeństwo z Laenorem Velaryonem (John Macmillan) to farsa, a białe dzieci zrodzone w czasie trwania małżeństwa stanowiły gwóźdź do trumny dla prawdomówności Rhaenyry.
Zarzewie konfliktu w „Rodzie smoka”
Co jednak sprawiło, że Taniec Smoków staje się faktem? Wszystko zaczęło się od tej jednej nocy, którą nastoletnia Rhaenyra spędziła z Daemonem (fenomenalny Matt Smith) poza murami królewskiego dworu. Zawiodła zaufanie Alicent (Olivia Cooke) i od tamtego momentu żona Viserysa nigdy nie wybaczyła kłamstwa dawnej przyjaciółce. To, co działo się później, czyli intrygi kreowane przez Alicent, miały swoje źródło w tamtej zdradzie. Można powiedzieć, że wojna frakcji „Zielonych” z „Czarnymi” zrodziła się z konfliktu dwóch upartych kobiet. Jedna przeceniła swoją pozycję i zdolności do manipulacji otoczeniem, a druga poczuła się oszukana i nie zamierzała odpuścić zemsty za zniewagę.
Alicent długo czuła się samotna, pomijana i ignorowana przez dwór. W pewnym momencie zrozumiała, że bycie miłą i uległą nie daje żadnych profitów w świecie, gdzie każdy bezwzględnie rozpycha się łokciami. Gdy sama spróbowała i okazało się, że to działa, nie miała już skrupułów, zwłaszcza gdy walka o tron okazała się przybierać na sile.
Pierwszy sezon pokazał, że bohaterowie są nikczemni i bezpardonowi (warto wspomnieć decyzję Viserysa o tym, żeby podczas porodu ratować dziecko, a nie matkę, czyli jego żonę Aemmę). Kolejne pokolenie Targaryenów nie różni się niczym od swoich rodziców. W końcu to starcie Aemonda (Ewan Mitchell) i syna Rhaenyry, Lucerysa staje się bezpośrednim powodem Tańca Smoków. Jaką sytuację zastajemy w sezonie drugim?
Wojna czy pokój?
Podczas gdy wszyscy czekaliśmy na wojnę i rozbudowane sceny batalistyczne, okazało się, że twórcy znowu zrobili krok wstecz. Jeśli mieliście nadzieję, że Taniec Smoków odbędzie się już w pierwszych minutach nowego sezonu, będziecie rozczarowani. Serial wraca do dworskich intryg, czyli tak dobrze znanego nam chodzenia po korytarzach, szeptania, czynienia rozważań i planów. Kto najbardziej pali się do wojny? Oczywiście nasz stary, dobry druh Daemon.
Drugi sezon otwierają rozmowy o wojnie, a nie sama wojna. Alicent z synem Aegonem II Targaryenem (Tom Glynn-Carney) - przez frakcję Zielonych uznawanym za króla - i doradcami analizuje, co zrobi Rhaenyra, aby pomścić śmierć syna. W odcinku „Syn za syna” dochodzi do fatalnej w skutkach pomyłki, która będzie napędzać akcję sezonu. To, co wydarzy się w finale odcinka, przypomina widzom, że w serialowym uniwersum mamy do czynienia z ludźmi bezwzględnymi; mało w nich szlachetnych pobudek i skłonności do poświęceń. Chciałoby się powiedzieć, że każdy orze jak może, bo knowania, kalkulacje i przewidywanie, co zrobi przeciwnik, zaczynają się już wśród dzieci. Nikt nie jest wolny od żądzy władzy. Chyba tylko niemowlęta, a te w pierwszym sezonie nie przychodziły zbyt łatwo na świat.
Umarł król, niech żyje król?
Ciekawie zapowiada się wątek młodego króla Aegona, ponieważ w tym sezonie jego postać jest bardziej zniuansowana niż gdy widzieliśmy go poprzednio. Nie jest już irytującym i wściekłym nastolatkiem, ale bohaterem, który potrafi zaskoczyć. Jako władca chciałby pomagać podwładnym, ale szybko jego doradca i dziadek w jednej osobie, czyli Otto Hightower (Rhys Ifans) sprowadza go na ziemię, pokazując jakie konsekwencje pociąga za sobą jedna, pochopna decyzja. Okazuje się, że w Westeros po prostu nie można czynić dobra bezinteresownie.
Rhaenyra pała żądzą zemsty po stracie syna, a Daemon tylko czeka, żeby na znak, żeby wszcząć konflikt. Ta para wzbudza duże kontrowersje, ponieważ mimo że intuicyjnie moglibyśmy im kibicować, to jednak trudno wspierać każdą decyzję tego kazirodczego duetu. Bohaterka bardzo zmieniła się na przestrzeni minionej dekady. Teraz wydaje się kompletnie pozbawiona dawnych zasad i młodzieńczego wigoru, czemu trudno się dziwić.
Dla przypadkowych widzów nieznających twórczości Martina ani „Gry o tron” serial może być nieustającą i niezbyt miłą niespodzianką. Bo jak to możliwe, że wszyscy są tacy antypatyczni i trudno wspierać ich decyzje? Co to za mąż, który na pogrzebie żony wybucha śmiechem (patrz: Daemon), co to za żona rodząca dzieci, w których nijak nie dopatrzymy się podobieństwa do prawowitego ojca (chyba tylko Viserys wierzył w genetyczne niespodzianki i nieprzewidywalność natury).
„Ród smoka” – mocne i słabe strony
„Ród smoka” to przede wszystkim popisowe role aktorskie zarówno na pierwszym, jak i drugim planie. Niestety scenariusz nie jest tak doskonały jak gra aktorów. Showrunnerem sezonu jest Ryan Condal. Co można zarzucić pierwszej połowie stworzonego przez Condala sezonu? Mnogość nieistotnych bohaterów, przemykających nieustannie przez ekran. Pomijam fakt, że wszyscy blond włosi przedstawiciele rodu Targaryenów (mam na myśli głównie potomków Alicent) są do siebie tak podobni, że gdyby nie opaska na oku, albo inne detale, trudno byłoby ich rozróżnić. Do brudnej roboty zatrudniani są przypadkowi rzezimieszkowie i każdy z nich ma brodę, szary przyodziewek oraz pochodnię. Wszystko dzieje się po zmroku więc odgadnięcie, który to ten bardziej nikczemny, wymaga sokolego wzroku.
Serial jest zrealizowanym z rozmachem blockbusterem i jak pierwszy sezon, na pewno zachwyci wielomilionową widownię. Jednak to, co widzimy w pierwszej połowie drugiego sezonu, ujawnia te same problemy, które miała poprzednia odsłona, czyli długą ekspozycję i miejscami przegadane odcinki. Oczywiste jest, że na intrygach, knowaniach i krwawej zemście „Ród smoka” stoi, ale biorąc pod uwagę, że drugi sezon to osiem odcinków (a nie dziesięć jak w pierwszej transzy), warto byłoby, żeby Taniec Smoków rozpoczął się na dobre. W końcu sceny batalistyczne, to element kluczowy dla serialowego uniwersum. Jesteście #teamzieloni czy #czarni?
Nowe odcinki pojawiać się będą w ofercie platformy Max co tydzień w poniedziałek. Serial emitowany będzie także w poniedziałki o godz. 20.00 na antenie HBO.
Dołącz do dyskusji: Umarł król, niech żyje król albo królowa. Recenzja drugiego sezonu „Rodu smoka”