Polska muzyka, promocja TVN i polityczne aluzje podczas festiwalu w Sopocie. "Trzeci dzień dał nadzieję na zmiany"
Ten tydzień w TVN należał do Sopotu. Stacja zaprezentowała tam jesienną ramówkę i po raz kolejny zorganizowała nad morzem festiwal muzyczny. - Nie chcę używać wielkich słów, ale Opera Leśna stała się w obecnej sytuacji symbolem wolności polskiej muzyki i artystów - uważa Bartosz Sąder z Onetu.
Weekend się zaczyna, a festiwal w Sopocie dobiegł końca. Taki był zamysł organizatorów. Koncerty w Operze Leśnej w tym roku trwały aż cztery dni - od poniedziałku do czwartku (21-24 sierpnia). Wszystkie pokazywała stacja TVN, która imprezę pod marką Top Of The Top Sopot Festival transmituje od 2017 r. (producentem jest Festival Group Marcina Perzyny). Jest on kontynuacją słynnego Sopot Festivalu (TVN pokazywał go w latach 2005-2009).
Tradycja sierpniowych występów w Operze Leśnej sięga jednak lat 60. Wielokrotnie zmieniała się nazwa, formuła, organizatorzy. W PRL-u transmitowany przez TVP festiwal miał być odpowiedzią na Eurowizję. Po 1989 r. promował polskich artystów, ale też dał widzom możliwość zobaczenia na żywo występów topowych zagranicznych artystów. Na scenie Opery Leśnej w Sopocie pojawili się m.in. The Kelly Family, Whitney Houston, Bryan Adams, Ricky Martin czy Simply Red. I było to jeszcze w czasach, gdy koncerty zagranicznych gwiazd były w naszym kraju rzadkością, nie było wielkich plenerowych festiwali, a głównym źródłem poznawania nowej muzyki były tradycyjne media, jak radio i telewizja. Internet dopiero raczkował.
Maciej Stuhr ogłasza pytania referendalne
Na festiwalu takim jak ten w Sopocie najważniejsza powinna być muzyka. Media opisujące organizowaną w tym tygodniu przez TVN czterodniową imprezę w Operze Leśnej skupiały się jednak nie tylko na relacjonowaniu występów artystów. Bo w Sopocie - podobnie jak podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu - nie zabrakło wpadek ani kontrowersyjnych wypowiedzi muzyków i prowadzących wydarzenie.
Agnieszka Chylińska podczas występu zapomniała słów do swojego hitu "Królowa łez". Gdy na scenie śpiewali Natalia Przybysz i Krzysztof Zalewski, widzowie TVN nagle usłyszeli: "Macie już panią Małgosię?". Rozmowy realizatorów dało się słyszeć w kolejnych minutach transmisji koncertu.
Było też sporo politycznych aluzji. Maciej Stuhr - prowadzący ostatniego dnia festiwal - zaproponował cztery pytania, nawiązując tym samym do referendum, które rządzący rozpisali na 15 października (ma się ono odbyć wraz z wyborami parlamentarnymi). Tak brzmiały: "Czy chcesz, aby Sopot został tylko jedną trzecią Trójmiasta?", "Czy chcesz, aby w Polsce było więcej festiwali niż w Niemczech?", "Czy popierasz zbudowanie zapory pomiędzy niektórymi piosenkarzami a widownią?", "Czy jesteś za sprzeciwem wobec odmowy wyrażania zgody przeczącej poparciu idei stojących w sprzeczności z dążeniem do zrozumienia, choć niezrozumienia pytań referendalnych?". Publiczność głośno się śmiała. Nawiązań do aktualnej sytuacji politycznej w kraju ze strony pojawiających się na scenie muzyków było znacznie więcej.
"Opera Leśna symbolem wolności polskiej muzyki"
Każdy dzień miał innych prowadzących, odrębny klimat muzyczny, ale codziennie widzowie TVN mogli liczyć na znane nazwiska. W przeciwieństwie do festiwalu w Opolu, który od lat organizuje Telewizja Polska, tu nie było bojkotu imprezy przez wielu artystów. A ten zaczął się po wygranych przez PiS wyborach, gdy władzę w TVP przejął Jacek Kurski. W 2017 r. organizatorzy imprezy nie zgodzili się na występ Kayah. Wtedy wielu muzyków odmówiło udziału w wydarzeniu w geście solidarności z wokalistką. W wywiadach bojkotujący imprezę artyści mówili, że nie chcą firmować swoim nazwiskiem rządowej propagandy, którą serwuje widzom telewizja publiczna w programach informacyjnych. Tak jest do dziś. A do Opery Leśnej w Sopocie zjeżdżają wszyscy.
- Po opolskim festiwalu, który odbił się wszystkim dość nieprzyjemną czkawką, mamy imprezę, podczas której polityka nie ma znaczenia. Nie chcę używać wielkich słów, ale Opera Leśna stała się w obecnej sytuacji symbolem wolności polskiej muzyki i artystów - uważa Bartosz Sąder, dziennikarz muzyczny Onetu, który relacjonował swoim czytelnikom dzień po dniu imprezę TVN-u.
Festiwal w Sopocie od lat śledzi Maja Piskadło, dziennikarka muzyczna internetowego Radia 357. - Lubię oglądać tego typu imprezy, żeby wiedzieć, co się dzieje w mainstreamowym świecie. Nazwałabym to czymś w rodzaju guilty pleasure, bo nie robię tego dla czystej przyjemności, bardziej dla rozrywki i zabawy. Tym bardziej, że co roku zarówno w Opolu, jak i w Sopocie, powtarza się większość występujących tam artystów. Organizatorzy mają swoich ulubieńców - ocenia Piskadło. - Gdybym miała jednak wybierać, w tym roku stawiam na imprezę TVN-u, a nie Telewizji Polskiej, bo prezentuje wyższy poziom artystyczny. Natomiast przyznaję, że po raz pierwszy od dawna z większą uwagą śledziłam Top of the Top Sopot Festival, bo z reguły bardziej przyciągało mnie przed telewizor to, co w maju w Operze Leśnej przygotowuje konkurencja TVN-u.
"Formuła zaczyna się powoli nudzić"
Maja Piskadło ma tu na myśli Polsat SuperHit Festiwal. Pierwsza edycja tej imprezy odbyła się w 2015 r., choć w poprzednich latach stacja Zygmunta Solorza organizowała w Operze Leśnej w Sopocie festiwal TOPTrendy. Bo każdy z trzech największych graczy na polskim rynku telewizyjnym oferuje swoim widzom imprezę muzyczną. Najwięcej w swoim portfolio ma ich Telewizja Polska (m.in. latem organizuje serię koncertów pod hasłem "Roztańczona Polska", w tym roku odwiedzając 15 miejscowości, wśród których jest też Wilno). Z kolei Polsat oprócz majowego festiwalu w Sopocie kilka dni temu zapraszał widzów do Uniejowa na Earth Festival, podczas którego gwiazdy polskiej piosenki śpiewają dla czystej Polski. TVN ma tylko Top of the Top Sopot Festival. W tym roku połączono czterodniową imprezę z prezentacją jesiennej ramówki, na którą zaproszono dziennikarzy do Sopotu.
- Formuła wszystkich imprez telewizyjnych zaczyna się powoli nudzić. Co roku słyszymy te same utwory, widzimy tych samych artystów - uważa Bartosz Sąder. - Na szczęście trzeci dzień Top of the Top Sopot Festival dał nadzieję na zmiany, które w przyszłym roku już wejdą w życie, a na scenie zobaczymy topowe gwiazdy polskiej sceny, a nie odgrzewane kotlety. Walczmy o to, dopóki ta impreza kogokolwiek jeszcze interesuje, bo to ostatni dzwonek, żeby uchronić się przed katastrofą.
Najlepsze występy festiwalu
Według dziennikarza muzycznego Onetu w środę pod hasłem "#Great Moments" odbyło się jedno z najlepszych widowisk muzycznych. Trzeciego dnia festiwalu ze sceny Opery Leśnej można było posłuchać m.in. Agnieszki Chylińskiej, Nosowskiej, Ralpha Kaminskiego, Kayah, Urszuli, Natalii Szroeder, Wiktora Dyduły, Małgorzaty Ostrowskiej, Natalii Kukulskiej, Natalii Nykiel, Reni Jusis, Sorry Boys, Oskara Cymsa. - Wydawało się, że telewizyjne formaty muzyczne już nas chyba niczym nie zaskoczą. Aż tu trzeciego dnia Top of the Top Sopot Festival wzbudził wielkie emocje. Widowisko oglądało się naprawdę przyjemnie. TVN ma to szczęście, że artyści nie stronią od udziału w koncertach, dlatego mogli sobie pozwolić na zaproszenie gości, którzy niekoniecznie kojarzą się z Operą Leśną - przekonuje Bartosz Sąder.
Za to Maja Piskadło przyznaje, że nie wszystkie koncerty jej się podobały. Który ocenia najgorzej? - Występ Blue Cafe. Szczególnie zaskoczyła mnie aranżacja utworu "Hallelujah" na rockową albo powerpopową balladę. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co to miało być. Niezwykły był też moment, kiedy Dominika Gawęda krzyczała do publiczności "Sing it". Wokalistka wczuła się w sytuację, jakby występowała co najmniej na stadionie SoFi w Los Angeles - ocenia dziennikarka muzyczna Radia 357. - Natomiast z wielką przyjemnością słuchałam Kayah śpiewającej "Testosteron" w 20. rocznicę wydania płyty "Stereo Typ". Podobało mi się też kilka występów podczas konkursu o nagrodę Bursztynowego Słowika. Świetnie zaśpiewała Paula Roma, pozytywnie zaskoczyła mnie Kasia Sawczuk. W poniedziałek udany występ zaliczyła Sara James, która ma niezwykły słuch i wokalnie radzi sobie w każdych okolicznościach.
"Chyba coś jest nie tak"
Podobne wrażenia po drugim dniu festiwalu ma także dziennikarz muzyczny Onetu. - Jestem zaskoczony przyzwoitym poziomem tegorocznego konkursu walki o Bursztynowego Słowika. To nie były przebrzmiałe, dawno zapomniane utwory, ale kawałki, które zdecydowanie odzwierciedlały aktualne standardy muzyczne. Kwiat Jabłoni to obecnie jeden z najchętniej słuchanych duetów w Polsce, przygotowujący się do dużej trasy koncertowej - mówi nam Bartosz Sąder.
Kwiat Jabłoni tworzy rodzeństwo: Kasia i Jacek Sienkiewiczowie. To dzieci lidera zespołu Elektryczne Gitary, który największą popularność zdobył w latach 90. Razem z Kwiatem Jabłoni o nagrodę Bursztynowego Słowika walczyli w tym roku: Kasia Sawczuk, Rubens, Daria ze Śląska, Paula Roma, Bovska i Aden Foyer (producent muzyczny z Norwegii).
Wybór publiczności, która decyduje w głosowaniu SMS-owym, komu przyznać statuetkę, nie do końca wydaje się zrozumiały dla Mai Piskadło. - Jeśli nagrodę Bursztynowego Słowika - przeznaczoną, zdawałoby się, dla debiutantów albo muzyków, którzy dopiero mają się osadzić w świadomości słuchaczy - zdobywa Kwiat Jabłoni, to chyba coś jest nie tak. Ale trzeba pamiętać, że decyzję w tej sprawie podejmują widzowie. I to ich głos jest najważniejszy. Sama od dawna mam poczucie, że to, co dzieje się w Sopocie czy Opolu, nie ma już wielkiego znaczenia dla popularności konkretnych muzyków. Choć wiem, że występy na scenach tych imprez to nadal ważne wyróżnienie dla artystów, nawet z uwagi na tę historyczną, chyba minioną już jednak wagę tych wydarzeń - ocenia dziennikarka Radia 357. - Podobnie jest na przykład z amerykańskimi nagrodami muzycznymi Grammy. Od wielu lat mówi się, że nie mają one już takiego znaczenia jak kilkadziesiąt lat temu, głównie z uwagi na wciąż ekskluzywne gremium, które je wręcza, ale... Skoro zdobywcy ciągle podkreślają, że dla nich jest to miarą sukcesu i czymś ważnym w karierze, to niech to trwa, byle z jakąkolwiek perspektywą na otwartość i różnorodność. Tak jak Opera Leśna w Sopocie jest miejscem symbolicznym i choćby z tego względu dla wielu artystów to ważne, by wystąpić przed tamtejszą publicznością.
Tym bardziej, że - jak podkreśla Maja Piskadło - tego typu festiwale kojarzą się z wakacyjnym klimatem: - Dla osób, które spędzają urlop nad morzem, to pewnie jedna z większych dostępnych atrakcji. TVN dodatkowo wykorzystał swoją imprezę i połączył ją z prezentacją jesiennej ramówki, którą zorganizował dla dziennikarzy. To dobry zabieg promocyjny. A widzowie, którzy mają wolniejsze wieczory latem i chcą znaleźć dla siebie rozrywkę w telewizji, mogą to uznać za odmianę od powtarzanych co tydzień tych samych programów.
TVN promuje swoje gwiazdy
Można się zastanawiać, czy tego typu formuła telewizyjnych festiwali muzycznych sprawdza się w czasach, gdy wybraną przez siebie muzykę mamy "od ręki" w telefonie czy na komputerze, a do tego w ciągu roku w Polsce odbywa się kilkadziesiąt festiwali muzycznych, w tym wiele darmowych. Tu - podczas imprezy TVN - widzowie dostali w pakiecie sporą dawkę promocji prezenterów kanału i nowości programowych, które pojawią się na antenie jesienią.
- Z jednej strony to nieuniknione, że stacja telewizyjna wykorzystuje festiwal do pokazania swoich gwiazd. Tak było już wcześniej, robi to też konkurencja. Aczkolwiek dobrze byłoby, gdyby TVN z grona dostępnych osób uważniej dobierał prowadzących taką imprezę, a nie promował wszystkie twarze znane ze swojej śniadaniówki, by się opatrzyły widzom - ocenia Maja Piskadło. - W poniedziałek, gdy festiwal prowadziły wyłącznie panie, nie wyszło to dobrze. Anna Senkara, która debiutowała w tej roli, nie jest raczej osobą stworzoną do prowadzenia takich wydarzeń. Znacznie lepiej było w kolejnych dniach, gdy na scenie widzowie zobaczyli m.in. Marcina Prokopa i Macieja Stuhra, którym służy oczywiście ogromne doświadczenie. Widać, że podchodzą do takich imprez z dystansem; prowadzili festiwal z lekkością, humorem, który chwilami bywał przaśny, ale taka jest przecież konwencja - ta nieudawana. Zaskoczyło mnie za to, że do grona prowadzących dołączono Mery Spolsky czy Julię Wieniawę. Ta pierwsza ma już pewne doświadczenie, bo prowadziła wcześniej galę Fryderyków. Dobrze wypadła, chwilami była spontaniczna, ale w swoim charakterystycznym stylu - wszystko było spójne. Co innego Julia Wieniawa, która w moim odczuciu podeszła do odczytywanych kwestii zbyt teatralnie, choć słyszałam też głosy zachwytu. Z pewnością sama obecność Julii przyciągnęła niektórych widzów przed telewizor.
Dziennikarka przyznaje, że spośród czterech dni festiwalowych najbardziej wyróżniał się ten ostatni. Z czym się jej kojarzy? - Chyba podpatrzony w Opolu koncert z motywem "piosenek z tekstem" - zastanawia się Maja Piskadło. - Była Krystyna Prońko, był Kuba Badach, Kortez czy Mrozu, ale największą furorę zrobił Michał Bajor, który po owacji na stojąco ze wzruszeniem odnotował, że jego pierwszy występ w Sopocie odbył się dokładnie pół wieku temu. To takie momenty, w których oglądanie festiwalu rzeczywiście zamienia się w szczerą przyjemność.
Dołącz do dyskusji: Polska muzyka, promocja TVN i polityczne aluzje podczas festiwalu w Sopocie. "Trzeci dzień dał nadzieję na zmiany"
„ mamy imprezę, podczas której polityka nie ma znaczenia”, a w tytule „ polityczne aluzje podczas festiwalu w Sopocie”
Szczur, o, pardon Stuhr i TVN, to faktycznie gwarancje apolityczności, acha.
W Opolu występują tylko ci, którzy się NIE BOJĄ ostracyzmu ze środowiska wyznającego kult Donalda Tuska, w TVN konformiści i wyznawcy tegoż.
„ mamy imprezę, podczas której polityka nie ma znaczenia”, a w tytule „ polityczne aluzje podczas festiwalu w Sopocie”
Szczur, o, pardon Stuhr i TVN, to faktycznie gwarancje apolityczności, acha.
W Opolu występują tylko ci, którzy się NIE BOJĄ ostracyzmu ze środowiska wyznającego kult Donalda Tuska, w TVN konformiści i wyznawcy tegoż.
" Już nie taki młody" Stuhr na konferansjerce ? Chcieli żeby wiz się szybciej zorientował dla kogo to program i przełączył ?