Dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego” odpowiadają ws. mobbingu: jeden żenujący żart, inne zarzuty krzywdzące
Ponad 30 dziennikarzy „Głosu Wielkopolskiego” we wspólnym oświadczeniu stwierdza, że były współpracownik dziennika Marcin Karabasz wbrew jego zarzutom nie był nękany ani izolowany w redakcji. - Pożegnał się z naszą redakcją w nieprzyjemny sposób, ale niemający nic wspólnego z opisywanymi przez niego wydarzeniami - piszą. Za to inny dziennikarz gazety Krzysztof M. Kaźmierczak uważa, że zarzuty są prawdziwe i że to tylko wierzchołek góry lodowej.
W piątek na faceboobowym profilu Grupy Stonewall, organizującej Poznań Pride Week i Marsz Równości, zamieszczono list Marcina Karabasza, który od stycznia br. do zeszłego tygodnia współpracował z „Głosem Wielkopolskim” (Polska Press Grupa). Karabasz opisał, że chociaż jest heteroseksualny, był nękany w redakcji na tle homofobicznym, zwłaszcza odkąd w czasie relacjonowania Marszu Równości zrobił sobie zdjęcie z Maciejem Nowakiem, zdeklarowanym homoseksualistą. Przytoczył ostre żarty, które według niego wypowiadali pod jego adresem starsi dziennikarze, oraz opublikował fotografię pokazującą, jak jego zdjęcie z Nowakiem z wyśmiewającym napisem wisiało na tablicy w redakcji.
Rzeczniczka prasowa Polska Press Grupy w odpowiedzi na pytania Wirtualnemedia.pl zadeklarowała, że firma wyjaśni wszystkie okoliczności sprawy opisanej przez Marcina Karabasza. - W naszej firmie nie ma przyzwolenia na zachowania noszące znamiona mobbingu. W każdym zgłoszonym przypadku reagujemy zgodnie z naszą polityką antymobbingową - podkreśliła.
We wtorek po południu 35 dziennikarzy „Głosu Wielkopolskiego” przesłało wspólne oświadczenie w tej sprawie. Podkreślają w nim, że nie zgadzają z zarzutami postawionymi przez ich byłego współpracownika.
- Nie byliśmy świadkami nękania Marcina Karabasza, nie był także odizolowywany od pozostałych współpracowników przez członków naszego zespołu, z częścią zespołu utrzymywał towarzyskie kontakty - zapewniają. - Marcin Karabasz pożegnał się z naszą redakcją w nieprzyjemny sposób, ale niemający nic wspólnego z opisywanymi przez niego wydarzeniami. Przyczyną jego odejścia były sprawy stricte zawodowe - dodają.
Członkowie redakcji przyznają, że na tablicy faktycznie przypięto fotografię Karabasza i Nowaka z prześmiewczym dopiskiem. - Przyznajemy, że nie zareagowaliśmy oburzeniem na zdjęcie Marcina Karabasza z Maciejem Nowakiem. Tak samo jak nie reagowaliśmy oburzeniem na dziesiątki innych - bardziej lub mniej żenujących żartów, które się tam znalazły. Tablica to miejsce, gdzie my - dziennikarze -wymieniamy się informacjami, wrzucamy żarty, zdjęcia, memy. Żarty te mają różny podtekst. W historii redakcji na tablicy pojawiali się też inni dziennikarze tej redakcji, w różnych sytuacjach, w różnych kontekstach sytuacyjnych. Jednych te żarty bawiły bardziej, drugich mniej - tłumaczą. - W przeszłości zdarzyło się, że inny dziennikarz chciał usunięcia karykaturalnego obrazka - tamten żart nie miał żadnego związku z homoseksualizmem. Zdjęcie zostało natychmiast usunięte - zaznaczają.
Według zespołu „Głosu Wielkopolskiego” Marcin Karabasz nie skarżył się na to zdjęcie, tylko sam z niego żartował z innymi dziennikarzami. - Oburzył się na nie wtedy, gdy redakcja podziękowała mu za współpracę. Dzień po odejściu, jak sam przyznał, przyszedł do redakcji i sfotografował je, które potem rozesłał w wiele miejsc opatrując komentarzem, że padł ofiarą homofobii i mobbingu ze strony współpracowników - twierdzą dziennikarze. - Przykre jest to, że rzeczywisty problem homofobii, który występuje w naszym społeczeństwie, wykorzystuje w momencie, gdy z przyczyn zawodowych odszedł z redakcji - oceniają.
Dodają, że Karabasz integrował się z osobami z redakcji. - Nie był zmuszany, by pojawiać się na spotkaniach towarzyskich, na wspólnej grze w piłkę. Nie był zmuszany do żartowania w sytuacjach, które miały miejsce w pracy lub „po godzinach”. A jednak to robił, spotykał się z nami, żartował (czasami też sam z siebie), pił z nami piwo, wspólnie miło spędzaliśmy czas - czytamy w oświadczeniu.
- Tym bardziej jesteśmy zaskoczeni, słysząc jego oskarżenia pod naszym adresem. Sądzimy, że gdyby rzeczywiście poczuł się dotknięty wspomnianym zdjęciem, zareagowałby znacznie wcześniej. Powiedział, że żart go nie śmieszy, że prosi o zdjęcie tej fotografii, lub sam ją zdjął (każdy może to zrobić), porozmawiałby z kimś na ten temat. Takiej reakcji z jego strony nie było - podkreślają dziennikarze „Głosu”. - Pokrzywdzeni czują się zwłaszcza ci redaktorzy i dziennikarze, którzy od miesięcy bezskutecznie próbowali pomóc - i na niwie zawodowej i prywatnej - Marcinowi w odnalezieniu się w pracy dziennikarza i redakcyjnym trybie pracy. Nie udało im się to -czego między innymi efektem było rozstanie z Marcinem Karabaszem - twierdzą.
Już w piątek na zarzuty dziennikarza zareagował Krzysztof M. Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego” i przewodniczący Komisji Zakładowej Związku Zawodowego Dziennikarzy przy Polska Press Grupie. Wysłał pismo do zarządu firmy i prezesa jej poznańskiego oddziału, wyrażając oburzenie na traktowanie Marcina Karabasza w redakcji „Głosu”.
- Sprawa plakatu to tylko wierzchołek „góry lodowej" i to właściwie drobny. Nie chodzi zresztą o sam plakat, który w zamyśle był raczej koleżeńskim żartem. Chodzi o to, jak ten żart potem wykorzystywano oraz brak reakcji kierownictwa redakcji, a wręcz przyłączanie się jego przedstawicieli do drwin z dziennikarza - ocenił. - Zasadniczym problemem jest jednak to, co działo się wcześniej i później. Zachowania ze strony osób ze szczebla kierowniczego wobec kol. Karabasza miały charakter długotrwały i ciągły. Sam byłem świadkiem przedmiotowego podejścia do tego dziennikarza (w tym na kolegium redakcyjnym z udziałem kierownictwa redakcji) i wypowiedzi na jego temat. Zwracałem uwagę na niestosowne wypowiedzi, ale było to lekceważone. W ostatnim czasie dochodziły do mnie tez sygnały od pracowników redakcji zaniepokojonych traktowaniem kol Karabasza i wynikającym z tego jego silnym stresem i zdenerwowaniem. Informowano mnie też o zachowaniach wobec innych pracowników - dodał.
Kaźmierczak przypomniał, że trzy lata temu w firmie przeprowadzono ankietę dotyczącą traktowania pracowników. - Jej wyniki były zatrważając. Skutkiem związkowej interwencji była czasowo poprawa sytuacji. Niestety, tego rodzaju problem powrócił i ostatnio rozważane było wznowienie działań przez związek w tej niepokojącej sprawie. Niestety, potwierdzają ją też moje osobiste doświadczenia. Z powodu takich sytuacji zdecydowało się na odejście z „Głosu Wielkopolskiego” kilku wartościowych pracowników - podkreślił.
- Dlatego jestem zdumiony przesłanym do Na Temat oświadczeniem Polska Press ze stwierdzeniem, że poza sprawą plakatu „pozostałe sytuacje nie miały miejsca”. Oczekuję, że tym razem Polska Press podejmie działania skutkujące nie tylko pociągnięciem do odpowiedzialności osób ze szczebli kierowniczych, które (uczestnictwem, akceptacją lub zaniechaniem przeciwdziałania) dopuściły do sytuacji takich jak w przypadku kol. Karabasza, ale zarazem skutecznie i trwale zapobiegnie takim sytuacjom w przyszłości - stwierdził Krzysztof M. Kaźmierczak.
Inni dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego” zadeklarowali we wspólnym oświadczeniu, że odcinają się od listu Kaźmierczaka, zaznaczyli, że nie konsultował on z nimi tego pisma. - Jesteśmy zdegustowani faktem, że treść tego oświadczenia i wyniki ankiety antymobbingowej z 2013 roku zostały upublicznione przez Marcina Karabasza, który nie jest członkiem związku - zaznaczyli (Karabasz podał je na swoim profilu facebookowym razem z listem Kaźmierczaka). - Dodatkowo informujemy, że nie wszyscy pracownicy wzięli udział w tamtej ankiecie, ponieważ jej pytania uznali za tendencyjne i sugerujące jedyną, słuszną odpowiedź - dodali.
Pod oświadczeniem podpisało się 35 osób z redakcji „Głosu”.
Dołącz do dyskusji: Dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego” odpowiadają ws. mobbingu: jeden żenujący żart, inne zarzuty krzywdzące