Jerzy Baczyński o „Resortowych dzieciach”: przekroczono granice łajdactwa, będzie więcej pozwów
Redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński wytyka autorom „Resortowych dzieci” manipulacje i prostuje nieprawdziwe informacje na swój temat zawarte w tej książce. - Zostały przekroczone kolejne granice łajdactwa - ocenia.
W nowym numerze „Polityki” Jerzy Baczyński - który jest jedną z osób opisanych w „Resortowych dzieciach”, a jego zdjęcie znalazło się na okładce - stwierdza, że książka stanowi przejaw drugiej fali lustracyjnej, związanej m.in. z nadziejami na powrót PiS do władzy. - Ta fala jest jeszcze gorsza, jeszcze mniej przyzwoita od pierwszej (gdzie, przynajmniej w teorii, chodziło o bezpieczeństwo państwa), bo zakładająca jakąś genetycznie dziedziczoną zdradę, istnienie całych rodzinnych klanów, środowisk, grup, które przez dekady knuły, jak zaszkodzić Polsce - ocenia dziennikarz.
„Resortowe dzieci. Media” autorstwa Doroty Kani, Macieja Marosza i Jerzego Targalskiego (dziennikarzy „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”) ukazały się 10 grudnia ub.r. Na okładce oprócz Baczyńskiego są zdjęcia Moniki Olejnik, Adama Michnika, Zygmunta Solorza-Żaka, Tomasza Lisa, Roberta Kwiatkowskiego, Janiny Paradowskiej i Jacka Żakowskiego (dwoje ostatnich to dziennikarze „Polityki”). Żakowski pod koniec grudnia złożył pozew przeciw swojej fotografii na okładce i w dodruku książki jego twarz została zasłonięta (co we wtorek nakazał wydawcy sąd - przeczytaj o tym więcej). - Spełniliśmy prośbę Jacka Żakowskiego, skoro nie chciał być w towarzystwie Janiny Paradowskiej i Jerzego Baczyńskiego - stwierdziła ironicznie w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Dorota Kania (przeczytaj więcej).
Jerzy Baczyński informuje w swoim artykule, że pozew w sprawie książki przygotowuje też inny opisany w niej dziennikarz „Polityki” - Piotr Pytlakowski. - Pozew będzie dotyczył nieprawdziwych informacji o mnie i moim ojcu - wyjaśnia Pytlakowski w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. - Najprawdopodobniej będę się domagał sprostowania nieprawdy, erraty do książki, a także przeprosin - dodaje.
Jednocześnie naczelny „Polityki” przyznaje na łamach pisma, że sam ma wątpliwości co do skuteczności procesu sądowego w takiej sytuacji. - Właściwie trudno powiedzieć, co lepsze: ignorować, bo wytknięcie wszystkich popełnionych w książce nadużyć wymagałoby setek stron sprostowań i komentarzy, co technicznie jest niewykonalne i moralnie absurdalne, czy jednak spotykać się przez lata w sądach z autorskim tercetem - zastanawia się Baczyński, przypominając, że proces Doroty Kani o wymuszanie pieniędzy od rodziny Marka Dochnala trwa już od pięciu lat. - Co można uzyskać w takim procesie? Przeprosiny? Jaką one mają wartość? Wymuszone przyznanie się do manipulowania materiałami? - pyta dziennikarz.
>>> W „Resortowych dzieciach” brakuje prawicowych dziennikarzy. Dorota Kania: kryterium było inne
Zdaniem Jerzego Baczyńskiego metoda autorów „Resortowych dzieci” polegała na tym, by opublikować jedynie materiały z teczek SB w IPN-ie na temat wybranych ludzi z branży medialnej i ich rodzin. - Wszyscy „bohaterowie” książki trojga autorów przedstawiani są niemal wyłącznie przez pryzmat szczątkowych i celowo dobranych dokumentów SB. Nie istnieje w ich życiu nic, co nie zostało zapisane przez peerelowskie służby. Żadna publiczna działalność, żadne własne dokonania, dorobek, publikacje - zauważa naczelny „Polityki”. - Pisowska metoda lustracyjna polega na tym, że żaden z „ujawnionych” dokumentów nie ma glosy, nie jest konfrontowany z samym opisywanym, ze świadkami, z rzeczywistością, z faktami, z innymi zapisami. Nie ma tam żadnej prawdziwej opowieści, czym był PRL, jakie dylematy mieli zwłaszcza ci, którzy byli aktywni, utalentowani i ambitni - dodaje.
>>> Tomasz Lis ostro o autorach „Resortowych dzieci”: żule z prawicowego lumpeksu
Baczyński przypomina, że już sześć lat temu na łamach „Wprost” (kierowanego wówczas przez Marka Króla) ukazał się artykuł Doroty Kani o jego rzekomej współpracy ze służbami PRL-owskimi. Szef „Polityki” opublikował wtedy odpowiedź z dokumentami potwierdzającymi, że był co prawda inwigilowany przez SB, ale po powrocie do Polski w 1982 roku stanowczo odmówił współpracy ze służbami i skontaktował się ze środowiskami opozycyjnymi. Teraz te wyjaśnienia i dokumenty są przypominane w tekście „Odnośniki i przypisy” w serwisie Polityka.pl.
- Ciekawe, że wówczas, choć intencje autorki (Doroty Kani - przyp.red.) były oczywiste, nie posunęła się aż do takich manipulacji jak w książce. Widać nowy etap walki wymaga udoskonalonych metod - podsumowuje Jerzy Baczyński. - Wciąż jestem zażenowany, ale na tym też polega draństwo tej książki, że nie wiadomo, co z nią robić. Odpowiadać? - Źle. Zostawić? - Jeszcze gorzej - przyznaje.
Dołącz do dyskusji: Jerzy Baczyński o „Resortowych dzieciach”: przekroczono granice łajdactwa, będzie więcej pozwów