Kamil Durczok prowadzi szkolenia z zarządzania kryzysem wizerunkowym. „Kto, jeśli nie ja, nauczy, jakich błędów unikać”
Kamil Durczok ujawnił, że zajmuje się obecnie szkoleniami m.in. z zakresu działań w sytuacji kryzysu wizerunkowego. Ocenił, że głównym powodem zamknięcia jego serwisu Silesion.pl było to, że nie potrafił zarządzać taką firmą.
W dwuczęściowym wywiadzie zamieszczonym na kanale youtube’owym Marka Czyża Kamil Durczok został zapytany, z czego obecnie się utrzymuje. - Trochę ze Szczyrku, z wynajmu domu, który przez tyle lat był moim azylem, moją ucieczką, moim ukochanym miejscem. Trochę ze szkoleń, trochę z pomocy moich przyjaciół, którzy mnie nie opuścili i są ze mną - wyliczył. - O dziwo, nie zrobiło się pusto - tak opisał grono swoich przyjaciół
Durczok zaznaczył, że prowadzi szkolenia m.in. z działań w sytuacji kryzysu wizerunkowego. Prowadzący wywiad Marek Czyż zdziwił się, że ktoś może mu wierzyć na takim szkoleniu, biorąc pod uwagę jego negatywne doświadczenia w życiu zawodowym i osobistym.
- Tym bardziej powinien wierzyć. Bo kto, jeśli nie ja, nauczy go, jakich błędów unikać, żeby się w takiej jak ja sytuacji nie znaleźć - stwierdził Kamil Durczok. - W momencie, kiedy ta marka znajduje się w kryzysie albo, tak jak w moim przypadku dostaję nieprawdopodobny łomot ze wszystkich stron, to pierwszą zasadą jest, że nigdy nie będziesz dobrym swoim PR-owcem - dodał
- W tym sensie mam sobie sporo do zarzucenia - przyznał Durczok. Zaznaczył, że po publikacjach „Wprost” na początku 2015 roku zarzucających mu mobbingowanie podwładnych w redakcji „Faktów”, powinien był „podnieść łeb i walczyć, a nie chować się przed całym światem (już po opuszczeniu szpitala - przyp.), nie siedzieć w domu przez dwa tygodnie, do czasu, kiedy dopiero mój syn mnie wyciągnął na jakieś zakupy”. - Dać drugi, trzeci, czwarty wywiad - zasugerował.
Przypomnijmy, że po artykule „Wprost” opisującym na podstawie anonimowych rozmówców, że Kamil Durczok mobbingował podwładnych w redakcji „Faktów”, TVN powołał komisję mającą wyjaśnić tę sprawę. Jednocześnie Durczok poszedł na urlop (w praktyce trafił na pewien czas do szpitala), wcześniej w wywiadzie w TOK FM zaprzeczył doniesieniom, że mobbingował podwładnych, przyznał natomiast, że miał ostry styl zarządzania. Po kilku tygodniach pracy komisja ustaliła, że trzy osoby mogły być narażone na niepożądane zachowania Durczoka, jednocześnie TVN za porozumieniem stron rozstał się z dziennikarzem.
Kamil Durczok zaczął komentować tę sprawę dopiero półtora roku później, po wygaśnięciu zakazu konkurencji zapisanego w umowie z TVN. Pozwał też wydawcę i dziennikarzy „Wprost”. Wygrał proces dotyczący artykułu, w którym opisano jego pobyt w mieszkaniu znajomej, dostał 150 tys. zł zadośćuczynienia, a tygodnik na początku ub.r. przeprosił go na pierwszej stronie i kilku stronach wewnątrz numeru.
Natomiast w maju 2018 roku Sąd Okręgowy w Warszawie w całości oddalił pozew Durczoka dotyczący tekstu o mobbingowaniu. „Wprost” poinformował o tym w artykule promowanym na okładce, zaznaczając, że w trakcie procesu była pracownica TVN potwierdziła, że dziennikarz proponował jej seks, przy czym użył nieco innych słów niż te zacytowane w artykule tygodnika. - Sąd dał jej wiarę, bo uznał (na podstawie raportu komisji TVN oraz zeznań innych świadków), że Durczok w podobnie niestosowny sposób zachowywał się także wobec innych pracownic - zaznaczono w tygodniku. Natomiast w czerwcu br. byli dziennikarze „Wprost” Sylwester Latkowski, Michał Majewski, Marcin Dzierżanowski i Olga Wasilewska zostali skazani na grzywny w procesie karnym o zniesławienie, który wytoczył im Kamil Durczok.
- To jest historia Latkowskiego, a nie moja. Tam wtedy miałem absolutne poczucie, że poza błędami w zarządzaniu, które każdy musi popełnić - nie ma takiego szefa, który nie popełnia błędów w zarządzaniu, zwłaszcza jak się ma 50-osobowy - nie miałem sobie nic do zarzucenia - stwierdził Kamil Durczok w rozmowie z Markiem Czyżem. - Dlatego uważam, że popełniłem duży błąd - i tego uczę, na ten temat mam szkolenia - że nie podniosłem wtedy głowy i nie powiedziałem: „Nie, to tak nie będzie wyglądało, jak się wam wydaje. Nie tak łatwo ze mną będzie. Nie zjedliście, nie rozwaliliście, nie rozkruszyliście. Ja żyję i będę, nawet jeśli poza TVN, o siebie walczył” - dodał.
„Nie miałem pojęcia o zarządzaniu taką firmą jak Silesion”
Jesienią 2016 roku Kamil Durczok uruchomił serwis Silesion.pl. Na inaugurację witryny zorganizowano duży event. - To było odreagowanie moich kompleksów, urazów, jakiegoś żalu, który podświadomie pewnie miałem do świata, to jeszcze nie było wtedy przepracowane - przyznał Durczok.
W kwietniu ub.r. Silesion zakończył działalność: najpierw przestały się w nim pojawiać nowe teksty, a niedługo potem zniknął. W rozmowie z Markiem Czyżem Kamil Durczok ocenił, że witryna nie odniosła sukcesu, ponieważ po ponad 20 latach pracy w mediach, także na stanowiskach menedżerskich, błędnie uznał, że poradzi sobie jako prezes spółki wydającej Silesion. - No i się wziąłem za prezesowanie - stwierdził. Zaznaczył, że w serwisie było wiele nowatorskich elementów.
- Natomiast ja nie miałem pojęcia o zarządzaniu taką firmą. Surowe konsekwencje tego ponoszę do dzisiaj, bo bycie prezesem to jest też odpowiedzialność i ja się teraz borykam z tym, że wiele tych rzeczy jeszcze się ciągnie, że jeszcze się pociągnie - przyznał Durczok.
- To była potężna, bardzo mocna, bolesna, ale niezwykle mi potrzebna lekcja. Ja to strasznie przeżyłem pod każdym względem: tego wszystkiego, co wokół mnie zaczęło się dziać, tego wszystkiego, z czym ja musiałem się zmierzyć, z czym nie potrafiłem się zmierzyć, co spróbowałem utopić w alkoholu - opisał.
Eksperci z branży internetowej wiosną ub.r. komentowali dla Wirtualnemedia.pl, że prawdopodobnie przy sporych kosztach bieżących Silesion nie osiągał odpowiednich wpływów reklamowych, bo nie przyciągnął internautów na stałe ciekawymi treściami.
„Perspektywa pierdla, do którego możesz pójść”
26 lipca ub.r. Kamil Durczok (zezwolił na podawanie jego pełnego nazwiska i wizerunku w publikacjach o tej sprawie) spowodował kolizję na remontowanym odcinku autostrady A1 w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Według relacji świadków autem BMW X6 wjechał w słupki odgradzające pasy jezdni. Jeden ze słupków uderzył w nadjeżdżający z naprzeciwka samochód i uszkodził go. Nikt nie doznał obrażeń. Durczok był pijany, w wydychanym powietrzu miał 2,6 promila alkoholu, a we krwi miał śladową ilość substancji psychotropowych.
Dziennikarz został zatrzymany przez policję i usłyszał dwa zarzuty: prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwości oraz wywołania bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Po wytrzeźwieniu został przesłuchany przez prokuratora, przyznał się tylko do jazdy po pijanemu. Sąd nie zgodził się na jego tymczasowe aresztowanie.
Zajmująca się tą sprawą Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim w czerwcu skierowała do sądu akt oskarżenia Kamila Durczoka. Dziennikarzowi postawiono zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Zgodnie z art. 174 Kodeksu karnego grozi za to od 6 miesięcy do lat 8, a jeśli sprawca działał nieumyślnie - do 3 lat więzienia.
W rozmowie z Markiem Czyżem Kamil Durczok jasno wskazał, kto jest winien temu wypadkowi. - Ja, mój alkoholizm, moje odpuszczanie sobie, moja skrajna głupota, która nie wiem skąd się wzięła. To, co zabiło Kamila Durczoka, to Kamil Durczok - ten zły, ten który sobie ze sobą nie potrafił poradzić, choć powinien, ten który nie dojrzał, choć powinien, ten który nie przerwał tego odpowiednio wcześnie, choć powinien - to mnie zabiło, jeśli już używasz tej metafory - wyliczył.
Zgodził się z krytyką, jaka na niego spadła po jeździe pod wpływem alkoholu. - Te wszystkie osoby mają rację, jestem skończonym idiotą, że to zrobiłem. To nie jest żadne tłumaczenie, to po prostu chłodne stwierdzenie faktu - stwierdził. - Poniosę niewątpliwie karę, za to co zrobiłem, zwłaszcza że się do tego przyznałem - przypomniał.
Durczok przyznał, że stoi przed nim „perspektywa pierdla, do którego możesz pójść”, przy czym podobnie jak wiele osób w podobnej sytuacji odsuwa ją od siebie. - Wiem, co zrobiłem w życiu. Nie uważam, żeby w moim poczuciu sprawiedliwości zasługiwało to na więzienie, ale to nie ja będę się sądził, oceniał, tylko sąd - stwierdził dziennikarz.
W lipcu Kamil Durczok zapowiedział, że we wrześniu uruchomi nowy projekt internetowy. - Chcę wykorzystać to, co daje internet, tę nieprawdopodobną interakcję. I chciałbym ją wykorzystać w trochę innej formie niż to, co się dzieje tej chwili - zapowiedział w rozmowie z Markiem Czyżem.
Durczok z zarzutem ws. fałszywych weksli
Na początku grudnia Kamil Durczok został zatrzymany i doprowadzony przez Centralne Biuro Śledcze Policji do siedziby katowickiej prokuratury. Składał tam wyjaśnienia. - Czynności te mają na celu przedstawienie mu zarzutu związanego z podrobieniem weksla i dokumentów towarzyszących zabezpieczeniu kredytu hipotecznego na blisko 3 mln zł, który został zawarty w sierpniu 2008 r. Po wykonaniu czynności z udziałem podejrzanego prokurator podejmie dalsze decyzje, co do ewentualnego zastosowania środków zapobiegawczych - opisała Agnieszka Wichary, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej w Katowicach.
Postępowanie w tej sprawie Prokuratura Regionalna w Katowicach prowadzi od lipca br. po zawiadomieniu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożonym przez pełnomocników Marianny Dufek, byłej żony Kamila Durczoka. Chodzi o weksle złożone przez Durczoka w 2008 roku jako zabezpieczenie kredytu na zakup nieruchomości. Jeden z nich opiewa na 2,03 mln franków szwajcarskich, a drugi na ponad 300 tys. zł. W dokumentach dziennikarz zobowiązał się, że w razie niespłacania kredytu 5 lipca 2019 roku uiści na rzecz banku całą wskazaną kwotę. Jako poręczająca wskazana została Mariannę Dufek, na obu dokumentach jest jej podpis.
W lipcu bank na podstawie weksla skierował do Dufek wezwanie do zapłaty. Wtedy kobieta złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, a w zeznaniach podkreśliła, że nie była obecna przy sporządzaniu weksli i nie podpisywała ich, a przed otrzymaniem pisma z banku nie wiedziała w ogóle, że te dokumenty zostały wystawione.
Część mediów, m.in. Wirtualna Polska i „Super Express” podały, że Durczok przyznał się do podrobienia podpisu na wekslu z sierpnia 2008 roku, a także sfałszowania innych dokumentów związanych z wekslem, m.in. deklaracji wekslowej i oświadczenia o podaniu się egzekucji bankowej. Natomiast nie przyznał się do oszustwa w kwocie 2,9 mln zł na szkodę banku, który udzielił mu kredytu.
Zgodnie z art. 310 par. 1 Kodeksu karnego porobienie podpisu „podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5 albo karze 25 lat pozbawienia wolności”.
Prokuratura potwierdziła jedynie, że Durczok złożył obszerne wyjaśnienia i przyznał się do podrobieniu weksla stanowiące zabezpieczenie kredytu, przy czym umniejszał tę rolę. - Wskazywał na zachowanie banku podczas podpisanie kredytu oraz na rolę poręczyciela tego kredytu, a tym samym osoby, która miała się podpisać na tym wekslu - stwierdziła Agnieszka Wichary.
Sądy obu instancji odrzuciły wniosek prokuratury o aresztowanie tymczasowe dziennikarza. W drugiej instancji wyznaczono inne środki zapobiegawcze wobec niego: 200 tys. zł poręczenia majątkowego (ma zostać zapłacone do 1 stycznia), dozór policji oraz zakaz opuszczania kraju, a także zakaz kontaktów ze świadkami (byłą żoną dziennikarza i pracownikami banku, który udzielił mu kredytu).
Durczok: sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana
We połowie grudnia Kamil Durczok w obszernym wpisie na swoim fanapge’u facebookowym odniósł się do tej sprawy. Zaznaczył, że nie może ujawnić wielu informacji.
- To, co wiem, z czym mogłem się zapoznać po zatrzymaniu przez CBŚP i przesłuchaniach w Prokuraturze, objęte jest tajemnicą śledztwa. Gospodarzem postępowania jest prokuratura i tylko ona może decydować, które spośród wszystkich dokumentów są przedstawiane opinii publicznej. Szanuję to i nie zrobię niczego, co mogłoby tę zasadę złamać - wyjaśnił.
- Zapewniam jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana niż jej medialny przekaz. Przede wszystkim pokazuje, jak bardzo zawieść może bank, instytucja, w której pokłada się zaufanie, jak zawodzą procedury oraz ludzie, którzy w nim pracują. Wierzę, że na całą prawdę przyjdzie w końcu czas. Podobnie jak na pociągnięcie do odpowiedzialności banku i pracujących w nim ludzi, którzy powinny wiedzieć, do czego doprowadziła ich chciwość, zachłanność i nieetyczne działania - stwierdził dziennikarz.
- Dziś słyszę, że złożone przeze mnie, bez wahania, szczere i obszerne wyjaśnienia, a także odpowiedzi na wszystkie pytania Prokuratora, to tylko przyjęta „linia obrony”. Czy to znaczy, że przytaczanie faktów i mówienie prawdy to coś nagannego? Tak, moją linią obrony jest mówienie prawdy. I będę w tym konsekwentny - zapowiedział Durczok.
Dołącz do dyskusji: Kamil Durczok prowadzi szkolenia z zarządzania kryzysem wizerunkowym. „Kto, jeśli nie ja, nauczy, jakich błędów unikać”