Koniec deflacji? Wskazują na to wzrosty cen surowców
Po fatalnym 2015 roku ceny ropy naftowej zaczęły rosnąć. W ciągu trzech miesięcy ropa WTI podrożała o ponad 15 proc., a od dołka z połowy lutego – o połowę. Zdaniem Adama Dakowicza z AgioFunds TFI tak mocne odbicie oznacza zmianę trendu, co w niedługim czasie powinno przełożyć się na koniec deflacji. To pozytywny sygnał dla firm, choć branże oparte na finansowaniu kredytem mogą trochę ucierpieć.
– Tendencje deflacyjne są bliskie wyczerpania. To oznacza, że w układzie wieloletnim być może to nie koniec zmagań z deflacją, natomiast w układzie krótko, czy średnioterminowym spodziewam się, że wszystko, co najgorsze jest za nami – mówi Adam Dakowicz, prezes zarządu AgioFunds TFI. – O ile w ogóle deflację można nazwać czymś złym, bo to są określone warunki gospodarowania, w których przedsiębiorcy też działają i wszyscy również potrafimy w nich funkcjonować – dodaje.
Główną przyczyną spadających cen towarów i usług była taniejąca ropa naftowa, a z nią spadające koszty paliw i transportu. W Polsce spadek cen rok do roku notowany jest od połowy 2014 roku, a kolejne przewidywania ekonomistów co do terminu przejścia deflacji w inflację odsuwają się w czasie. W lutym ceny spadły o 0,8 proc. i choć to spadek głębszy od tego z ostatniego kwartału 2015 roku, to jednak o połowę słabszy niż rok wcześniej.
– Jeśli patrzymy na deflację pod kątem spadku cen surowców, to wydaje się, że ostatnie ruchy cen choćby na rynku ropy wskazują, że tendencja się wyczerpała – przekonuje Dakowicz. – Do tego mamy jedno z najsilniejszych odbić, przynajmniej w ujęciu procentowym rejestrowane na przestrzeni lat. Zwykle tego typu ruch pojawia się na początku nowej tendencji. Czyli jest silne odbicie, korekta i trend jest dalej kontynuowany.
Teksańska ropa naftowa WTI w pierwszej połowie lutego kosztowała niewiele ponad 26 dolarów za baryłkę. Była to cena najniższa od połowy poprzedniej dekady, a jej gwałtowny spadek rozpoczął się właśnie w połowie 2014 roku. Ostatnio w ciągu pięciu-sześciu tygodni surowiec podrożał niemal o połowę do 40 dolarów.
Rosną też ceny innych surowców. Miedź od początku roku zyskała 7 proc., srebro – 14 proc., złoto – niemal 19 proc.
Choć najnowsza projekcja inflacji przygotowana przez NBP zakłada, że w tym roku gospodarka odnotuje jeszcze całoroczną deflację, to wyniesie ona 0,4 proc., a nie 0,9 proc. jak w 2015 roku. W 2017 r. ceny powinny wzrosnąć o 1,3 proc., zaś rok później o 1,7 proc., co jest poziomem w granicach wahań celu inflacyjnego (2,5 proc. z odchyleniem i 1 pkt proc. w górę i w dół).
– Zwykle okres inflacyjnego wzrostu sprzyja szerokiemu rynkowi. Łatwiej się gospodaruje w warunkach inflacji. One ogólnie pomogą wszystkim branżom – przekonuje prezes AgioFunds TFI. – Niektóre branże, uzależnione od finansowania, za które trzeba zapłacić odpowiednie odsetki, być może doświadczą niedogodności. Lecz one nie są skazane na porażkę. Będzie im po prostu trudniej. W warunkach dotychczasowych, gdzie stopy spadały, było stosunkowo łatwo.
Wzrost cen może pociągnąć za sobą wzrost stóp procentowych, a zatem wyższe oprocentowanie kredytów (i depozytów). Jednak ekonomiści spodziewają się pierwszej podwyżki dopiero za rok. Wówczas wyższe koszty prowadzenia działalności mogą mieć np. branża deweloperska czy windykacyjna.
– Patrzyłbym na atrakcyjność poszczególnych sektorów głównie z perspektywy stóp procentowych. Jeśli faktycznie deflacja się zatrzyma i zarysuje się tendencja do podwyższania stóp, to oczywiście będzie to działało in minus na wszystkie dziedziny, gdzie jest duża kapitałochłonność, gdzie ten pieniądz się pożycza, płacąc odsetki. To będzie choćby branża deweloperska, windykacja, sektory finansowe.
Dołącz do dyskusji: Koniec deflacji? Wskazują na to wzrosty cen surowców