Mariusz Staniszewski dostanie należną pensję po zwolnieniu z „Rzeczpospolitej”, tekst o trotylu rzetelny
Sąd Apelacyjny w Warszawie w całości utrzymał wyrok pierwszej instancji, orzekając, że Mariusz Staniszewski wbrew prawu został cztery lata temu w trybie natychmiastowym zwolniony z „Rzeczpospolitej” (Gremi Business Communication). Wydawca zgodnie z umową zapłaci dziennikarzowi pensję za trzymiesięczny okres wypowiedzenia i pokryje koszty procesu.
Mariusz Staniszewski został zwolniony w trybie natychmiastowym z „Rzeczpospolitej” na początku listopada 2012 roku, tydzień po ukazaniu się w dzienniku artykułu Cezarego Gmyza „Trotyl na wraku tupolewa”. W redakcji pełnił funkcję szefa działu krajowego.
Okoliczności publikacji tego tekstu badało kierownictwo firmy wydającej „Rzeczpospolitą” i po rozmowach z zaangażowanymi w to dziennikarzami podjęło decyzję o zwolnieniu Gmyza, Staniszewskiego, redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego i jego zastępcy Bartosza Marczuka. Z pierwszymi trzema pożegnano się w trybie natychmiastowym, natomiast Marczuk, który w czasie przygotowywania artykułu był na urlopie, został zwolniony z zachowaniem okresu wypowiedzenia, a pod koniec 2012 roku z powrotem przyjęty do pracy przez nowego naczelnego „Rz” Bogusława Chrabotę.
Mariusz Staniszewski, który jako prowadzący działalność gospodarczą miał podpisaną z wydawcą „Rzeczpospolitej” umowę z trzema miesiącami wypowiedzenia, złożył pozew przeciw wydawcy za jej bezprawne rozwiązanie. Domagał się zapłaty pensji za okres wypowiedzenia.
W listopadzie ub.r. Sąd Gospodarczy przy warszawskim sądzie okręgowym w całości uwzględnił powództwo, orzekając, że Gremi Business Communication ma zapłacić Staniszewskiemu trzymiesięczne wynagrodzenie wraz z odsetkami oraz pokryć koszty procesu. W uzasadnieniu, dlaczego zwolnienie ze skutkiem natychmiastowym było wbrew prawu, sędzia stwierdziła, że artykuł „Trotyl we wraku tupolewa” został przygotowany rzetelnie.
- Nie jest prawdą to, co Grzegorz Hajdarowicz przekazywał publicznie i powtórzył podczas procesu, że opublikowaliśmy materiał był niezweryfikowany. Jednocześnie przyznał przed sądem, że Tomasz Wróblewski weryfikował materiał u prokuratora generalnego. Sędzia zwróciła uwagę na tę rozbieżność podawanych informacji. Zwróciła też uwagę, że dopiero kilka lat później prokuratura podała, że urządzenia wykazały obecność materiałów wybuchowych na wraku tupolewa, ale późniejsze badania tego nie potwierdziły. My mieliśmy wiedzę, że urządzenia wskazały, nie było więc mowy o żadnym braku szczególnej staranności czy rzetelności - opisał nam przed rokiem Mariusz Staniszewski.
We wtorek orzeczenie pierwszej instancji utrzymał sąd apelacyjny, w całości oddalając apelację. - To moje pełne zwycięstwo - podkreśla Staniszewski w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. - Dodatkowo w uzasadnieniu ustnym sąd wyraził opinię, że nie było podstaw do kwestionowania rzetelności artykułu „Trotyl we wraku tupolewa” - zaznacza.
Dziś prawomocnie wygrałem z Hajdarowiczem proces o zwolnienie po tekście "Trotyl na wraku tupolewa".
— Mariusz Staniszewski (@MarStaniszewski) 18 października 2016
Dołącz do dyskusji: Mariusz Staniszewski dostanie należną pensję po zwolnieniu z „Rzeczpospolitej”, tekst o trotylu rzetelny
Smutne to.
Mogę się pogodzić z tym, że mimo rzetelnej obrony, oskarżony zostaje skazany.
W przypadku dziennikarzy nie mogę się pogodzić z występującą od dawna linią orzecznictwa, która mówi, że rzetelne zbieranie informacji usprawiedliwia opublikowania tekstu zawierającego treści, które okazują się niezgodne z prawdą obiektywną. Szkody wywołane przez dziennikarza mogą bowiem dotyczyć umysłów milionów ludzi. Od dawna postuluję odpowiedzialność cywilną redakcji na zasadzie ryzyka za prawdziwość publikowanych informacji. Oczywiście połączoną z ubezpieczeniem. Bez rozważania kryterium winy. Rzecz w tym, że kiedyś dziennikarz mógł zweryfikować prawdę obiektywną. Dziś świat skomplikował się i zasadniczo nie może tego uczynić.