SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Morderca czy celebryta? Fenomen popularności seriali i podcastów true crime

W ostatnich latach zarówno seriale o prawdziwych zbrodniach, jak i podcasty o tej tematyce cieszą się wielkim zainteresowaniem odbiorców. Zapytaliśmy podcasterów true crime o fenomen tego zjawiska i kontrowersje, które z niego wynikają.

W minionych latach Ryan Murphy wyprodukował kilka seriali, które na nowo wywołały społeczne dyskusje o najgłośniejszych amerykańskich zbrodniach. Wystarczy przypomnieć „American Crime Story: Sprawa O.J. Simpsona” z 2016 roku i kolejne sezony serii. Zeszłoroczny serial Antonio Camposa pt. „Schody”, który na nowo analizuje sprawę Michaela Petersona i tajemniczej śmierci jego żony także wpisał się w nurt popularnych produkcji true crime. Zarówno O.J. Simpson, jak i Peterson, czy Andrew Cunanan, czyli morderca Gianniego Versace, to dzisiaj w dużej mierze postaci z pogranicza świata rzeczywistego i popkultury.

Co wydarzyło się 9 grudnia 2001 roku w domu Kathleen Peterson?

O przyczynę popularności głośnych morderstw analizowanych na nowo dzięki produkcjom serialowym platform streamingowych zapytaliśmy Agnieszkę Rojek, autorkę podcastu „Aneks kryminalny”. W związku z tym, że podcasterka na długo przed premierą serialu fabularnego Camposa zatytułowanego „Schody”, omawiała w audycji historię Michaela Petersona, pytamy, o jej szczegóły. Dla tych, którzy nie znają kontekstu, wyjaśniamy - Peterson został oskarżony o zamordowanie żony, odsiadywał wyrok więzienia, ale na skutek tzw. ugody Alforda (jest to praktyka prawna stosowana w Stanach Zjednoczonych, polegająca na przyznaniu się do winy w ramach ugody, w której oskarżony utrzymuje, że jest niewinny, ale akceptuje formalny zarzut z uwagi na zgromadzony materiał dowodowy i obietnicę łagodniejszego wyroku) wyszedł na wolność.

W 2004 powstał serial dokumentalny „Schody”, autorstwa Jeana-Xaviera de Lestrade, który wraz z rozwojem wydarzeń w sprawie doczekał się nowych odcinków w kolejnych latach. Z kolei, w 2022 roku, powstał serial fabularny Antonio Camposa pod tym samym tytułem, który w dużej mierze kwestionuje wiarygodność dokumentu. Zapytaliśmy twórczynię „Aneksu kryminalnego” o to, jak ocenia obydwie produkcje.

- Sprawa Michaela Petersona do dziś dzieli ludzi. Dokument „The Staircase” często spotykał się z zarzutami, że jest mocno stronniczy, że jego celem było wybielenie osoby Michaela Petersona (co chyba jednak niekoniecznie się udało). Nie zgadzam się jednak, że wartość dokumentu jest niewielka. Moim zdaniem jest to jeden z bardziej porywających dokumentów z gatunku true crime. Serial Camposa za to świetnie pokazał postaci „drugoplanowe” tej tragedii — dzieci i rodzinę Michaela, których problemy, z jakimi przyszło im się zmagać w trakcie dorastania, zostały odsunięte na bok przez ich ojca. Wszak jego proces i droga do uniewinnienia były dla niego najważniejsze – wyjaśnia Agnieszka Rojek.

Zeszłoroczny serial fabularny „Schody” mimochodem sugeruje winę bohatera, mimo że nie przedstawia żadnych nowych dowodów w sprawie.

- Zakończenie serialu faktycznie zdaje się sugerować, że Michael Peterson jest winny lub, że przynajmniej jest coś, co ukrywa przed nami - widzami. Odnosimy wrażenie, że zostaliśmy przez niego zmanipulowani. Osobiście wolałabym zakończenie, które zostawiłoby nas bardziej niepewnymi, co się stało. Uważam, że Peterson nie jest najuczciwszą, najszczerszą osobą na świecie. Zarówno twórcy serialu i dokumentu pokazali nam, że miał motyw i sposobność, aby zabić żonę. Jeżeli jest winnym morderstwa, nie sądzę, że było to morderstwo z premedytacją, raczej w afekcie. Natomiast wątpliwości, w jaki sposób Kathleen mogła zginąć, natura jej ran, brak oczywistego narzędzia zbrodni czy rozbryzgów krwi na ubraniu Petersona powodują znów niemałe wątpliwości – stwierdza ekspertka.

- Ta sprawa wzbudza duże zainteresowanie i zawsze toczą się wokół niej dyskusje. Mój materiał o „Schodach” (jeden z pierwszych podcastów) do dziś zbiera wyświetlenia, a słuchacze dalej dyskutują o niej w komentarzach - podkreśla autorka „Aneksu kryminalnego”.

Historia Jeffreya Dahmera

Po ubiegłorocznej wrześniowej premierze Netfliksa, czyli emisji serialu „Dahmer-Potwór: Historia Jeffreya Dahmera” rozgorzała dyskusja na temat motywacji twórcy. Rodziny ofiar zarzucały producentowi Ryanowi Murphy’emu usprawiedliwianie sprawcy i zmuszanie ich do przeżywania osobistego dramatu ponownie, tym razem na oczach całego świata.

Zapytaliśmy autorkę podcastu „Polska Na Faktach” o jej opinię na temat eksploatowania brutalnych spraw kryminalnych w formie dzieł popkulturowych, skupiając uwagę widzów na sprawcy.

- Myślę, że dla rodzin ofiar, pomimo upływu ponad 30 lat, krzywda, jaką wyrządził im Dahmer, to najprawdopodobniej największa tragedia w ich życiu. A nagle ktoś umieścił ich bolesną, osobistą historię w kontekście, jakby nie patrzeć, popkulturowym. To zresztą odnosi się ogólnie do gatunku true crime. Czy to reporterzy, czy podcasterzy, opowiadający tego typu historie, w tym ja, muszą się liczyć z tym, że mogą zranić rodziny ofiar. Z drugiej strony, każda zbrodnia, a szczególnie zbrodnia dokonana przez seryjnego zabójcę, jest także ciosem dla społeczności, w której funkcjonował, czy społeczeństwa w ogóle. I tu, według mnie, rolę do odegrania mają wszelkiego rodzaju twórcy spod znaku true crime. Żeby opowiedzieć, dlaczego do zbrodni doszło, czy i jak można było jej zapobiec, jak sąd potraktował zbrodniarza. Do takiej wiedzy społeczeństwo ma prawo. Niestety nie da się jej najczęściej przekazać bez historii ofiary. Natomiast warto zawsze starać się, żeby zrobić to z największym szacunkiem dla niej – mówi nam Katarzyna, autorka podcastu „Polska Na Faktach”.

- Według mnie, to właśnie chęć poznania całej historii w dużej mierze stała za ogromną oglądalnością serialu o potworze z Milwaukee. Poza tym sprawa Dahmera łamie wiele tabu i nie chodzi tylko o odebranie komuś życia, ale również o kanibalizm czy stosowanie tortur. Nikt nie chciałby czegoś takiego doświadczyć, ale jednak są to tematy, które wielu ludzi chciałoby w bezpiecznej odległości „podejrzeć”. Chociażby po to, żeby stwierdzić, że oni nigdy nie byliby do czegoś tak potwornego zdolni. Czyli przeżyć katharsis będące od starożytności jednym z głównych celów wszelkiego rodzaju przedstawień teatralnych. Dodając do tego sprawną machinę marketingową Netfliksa, wydaje się, że ten serial był „skazany” na ogromną oglądalność – wylicza ekspertka.

Czy Ryan Murphy usprawiedliwia Dahmera?

Pojawiły się głosy, że producent usiłuje znaleźć okoliczności łagodzące dla okrutnych czynów, dokonywanych przez mordercę. - W moim odczuciu Dahmer absolutnie nie był usprawiedliwiony przez Ryana Murphy’ego. Do końca czułam do niego odrazę. Serial był rzeczywiście, według mnie, oskarżeniem. Ale nie tyle w stosunku do mordercy, ile w stosunku do systemu, w jakim żył. Dyskryminacja rasowa, kiedy policja ignorowała zgłoszenia jego sąsiadów, chyba głównie dlatego, że byli kolorowi, to problem numer jeden. Niespecjalne przejmowanie się ofiarami — w końcu zazwyczaj należały do dwóch mniejszości: były czarne i nieheteronormatywne, to druga kwestia. Oburzająca jest kompletna niefrasobliwość policjantów, którzy oddali odurzonego narkotykami nastolatka w ręce jego kata. W końcu to, że być może tragedii dałoby się uniknąć, gdyby Dahmer jako młody chłopak został objęty opieką psychiatryczną, bo już wtedy były sygnały, że nie do końca dobrze funkcjonuje. Wszak w jednej ze scen, kiedy jest już w więzieniu, Dahmer mówi ojcu, że od jakiegoś czasu dostaje Xanax i jego myśli się ustabilizowały. I daje też, choć może nie do końca wprost, do zrozumienia, że skończyły się także jego fantazje o mordowaniu – wyjaśnia nam rozmówczyni, autorka podcastu „Polska Na Faktach”.

Morderca czy celebryta?

Zapytaliśmy naszych rozmówców o to, czy skupianie się na sprawcach okrutnych zbrodni, nieintencjonalnie nie wynosi ich na ołtarze, dając uwagę, na której tak bardzo im zależało. - Wiem, że sylwetka sprawcy jest dla słuchaczy interesująca. Chcemy wiedzieć, kim jest człowiek, który dopuścił się okrutnej zbrodni. Czy już taki się urodził, czy może przeszedł w życiu coś, co go takim uczyniło? Czy były wcześniej jakieś przesłanki, że może być niebezpieczny? Niestety obserwujemy czasem tendencję do romantyzowania morderców, w szczególności seryjnych. Możemy to zauważyć w przypadku Teda Bundy’ego, Richarda Ramireza, czy ostatnio Jeffreya Dahmera – wylicza Agnieszka Rojek.

Twórcę podcastu „No nie gadaj”, zapytaliśmy o to, czy pretensje rodzin ofiar Dahmera wobec Netfliksa są uzasadnione. - Rozgoryczenie rodzin ofiar z jednej strony jest zrozumiałe. Z drugiej strony jednak mroczna strona ludzkiej natury zawsze była przedmiotem zainteresowania, czy nawet fascynacji i trudno doszukiwać się w niej czegoś złego, czy szkodliwego. Ludzie chcą się dowiedzieć, co kieruje seryjnymi zabójcami, jakie są mechanizmy ich działania i sposób myślenia. „Dahmer-Potwór”, to przede wszystkim sprawnie nakręcony serial, który został zrealizowany z dbałością o wiele szczegółów — widzowie mogą więc doceniać go choćby za to. Fakt, że na ekranie widzimy odtworzenie prawdziwych wydarzeń, jeszcze bardziej zwiększa wartość „Dahmera”. Jeśli chodzi o samo „relaksowanie się przy true crime” to myślę, że jest to pewnego rodzaju uproszczenie. Jesteśmy w pewien sposób uzależnieni od emocji, a ten serial bez wątpienia takich emocji dostarcza — mówi nam Grzegorz, współautor podcastu „No nie gadaj”.

- Kręcąc serial o seryjnym mordercy, niejako konieczne jest choćby podjęcie próby „wejścia w jego głowę” i zrozumienia jego działania. Podobnie jest z poszukiwaniem w życiorysie zabójców takich wydarzeń, które mogły wpłynąć na to kim się stali. Moim zdaniem Ryan Murphy podejmuje takie próby, ale jednocześnie znajduje balans. Dahmer nie jest przez niego usprawiedliwiony, ale nie jest też przedstawiony jako wcielony diabeł. Z tego powodu uważam, że najlepszym odcinkiem był ten poświęcony Tony’emu Hughesowi, z którym Dahmer zdawał się próbować zbudować namiastkę relacji – stwierdza autor podcastu „No nie gadaj”.

Fenomen podcastów true crime

Skąd popularność podcastów true crime? Czy to rzeczywiście jest rozrywka? - Nie da się ukryć, że podcasty kryminalne przedstawiają zazwyczaj niezwykłe historie. Często bardziej fascynujące, niż te fikcyjne. Rozumiem więc, że ktoś, słuchając ulubionego podcastu, odbiera to jako rozrywkę. Myślę, że nie ma w tym niczego złego, jeżeli rozumiemy, że słuchamy o prawdziwych ludziach i przede wszystkim nie gloryfikujemy zbrodni i morderców. Uważam też, że powinniśmy jednak uważać, co piszemy, komentując daną sprawę. Jeżeli istnieje ryzyko, że ofiara lub rodzina ofiary przeczyta mój komentarz — wolę się od niego powstrzymać. To też jest jednym z powodów, dla których unikam polskich spraw. Boję się, że niechcący zraniłabym kogoś swoim komentarzem – wyjaśnia autorka „Aneksu kryminalnego”.

- Myślę, że jest to trend, który będziemy przez dłuższy czas obserwować. Wcześniej odbiorców interesowały książki i seriale kryminalne. Niezwykle popularne były produkcje takie jak „CSI” czy „Dexter”. Następnie przyszedł czas na dokumenty i podcasty kryminalne. Myślę, że tematyka kryminalna zawsze nas interesowała i będzie interesować. Zmienia się jedynie forma, w jakiej konsumujemy te treści — analizuje Agnieszka Rojek.

- Ponieważ szeroko rozumiana tematyka true crime zawsze mnie interesowała, poniekąd nauczyłam się radzić sobie z negatywnymi emocjami, jakie może wywoływać. Zdarza mi się jednak czasem natrafić na historię, która wyjątkowo mnie poruszy. Uważam, że wtedy warto odsunąć od siebie dany temat czy tematykę true crime w ogóle. Jeżeli robienie podcastów i materiałów na You Tube czegokolwiek mnie nauczyło to, żeby nie robić niczego na siłę — podsumowuje twórczyni „Aneksu kryminalnego”.

- Uważam, że tego typu komentarze [o relaksowaniu się przy słuchaniu podcastów true crime – przypis red.] są uproszczeniem. Historie do podcastów przygotowujemy tak, by były interesujące dla naszych słuchaczy i słuchaczek, by trzymały w napięciu i w miarę możliwości przekazywały ważną wiedzę. Jeśli ktoś pisze nam, że spędził „świetny wieczór” albo że już się nie może doczekać odsłuchania najnowszego odcinka, to odbieramy to po prostu jako docenienie naszej pracy. Nie budzi to w nas żadnego niepokoju – wyjaśnia Grzegorz, autor podcastu „No nie gadaj”.

- Ludzi od zarania dziejów fascynują takie historie. Sceny brutalnych zabójstw ukazane są na antycznych greckich wazach i opisywane są w sagach wikingów. Nawet na dwunastowiecznych drzwiach Katedry Gnieźnieńskiej można zobaczyć brutalną scenę zabójstwa św. Wojciecha. Wraz z popularyzacją prasy w połowie XIX wieku rekordy nakładów biły gazety opisujące różne mroczne mniej lub bardziej zmyślone wydarzenia. Pierwsze filmy nieme również dotyczyły słynnych spraw kryminalnych, jak choćby „The Story Of The Kelly Gang” z 1906 roku czy „Unwritten Law” z 1907 roku. Jeśli mówimy faktycznie o modzie na true crime, to trudno doszukiwać się momentu, w którym miałaby się ona zacząć. Pewnego rodzaju kamieniem milowym w historii true crime jako gatunku jest choćby książka „Z zimną krwią” autorstwa Trumana Capote. Ta jednak trafiła do księgarń w 1966 roku, więc jeśli jest to faktycznie moda — to wyjątkowo długowieczna — stwierdza ekspert.

- Komentarze o tym, że ktoś dzięki moim podcastom będzie miał super wieczór, że się zrelaksuje, owszem zdarzają się, ale coraz rzadziej. Sami słuchacze często się nawzajem upominali, że nie wypada czegoś takiego pisać. Z drugiej strony podchodzę do nich ze swego rodzaju wyrozumiałością, bo zakładam, że nie były pisane ze złej woli. Dużo bardziej niepokoją mnie wszelkie komentarze, w których ofiary zabójstw są oskarżane o to, że same się do tego przyczyniły. Dotyczy to głównie spraw zabójstw młodych dziewczyn, że jak mogły jeździć autostopem, że po co poszły na dyskotekę, że po co wracały same itd. To bardzo smutne, bo zdejmuje odpowiedzialność ze sprawcy. A to on i tylko on jest winny tego, co się wydarzyło. Jestem też zaskoczona, jak wiele osób popiera karę śmierci, której ja akurat jestem przeciwna. Ale do pewnego stopnia rozumiem, dlaczego ktoś mógłby chcieć jej przywrócenia. Nie spodziewałam się jednak, że to tak częsty pogląd – podkreśla Katarzyna, autorka podcastu „Polska Na Faktach”.

- Myślę, że true crime zawsze miało i będzie miało swoich odbiorców. Już przed wojną w Polsce czasopismo „Tajny Detektyw” sprzedawało się w bardzo dużym nakładzie, obecny „Detektyw” istnieje od 1987, program „997” bił rekordy popularności od lat 90. Nasza natura ma po prostu to do siebie, że jest ciekawa również zła i tych ciemniejszych zakamarków ludzkiej psychiki. Choć obecnie true crime chyba rzeczywiście przeżywa szczyt popularności. A jak to ze szczytami popularności bywa, kiedyś muszą się skończyć. Planuję robić moje podcasty, niezależnie od tego, jak popularne jest true crime, bo temat interesował mnie „od zawsze”. Jeśli zakończę tę działalność to raczej wtedy, kiedy stwierdzę, że nie mam w tym obszarze już nic więcej do powiedzenia. Co zapewne któregoś dnia nastąpi – podsumowuje twórczyni.

Dołącz do dyskusji: Morderca czy celebryta? Fenomen popularności seriali i podcastów true crime

4 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
zawer
poświęćcie artykuł "kobiecie petardzie" w ramach sobotniego cyklu 🧨
odpowiedź
User
emo
"Fenomen popularności seriali i podcastów true crime" - nudniejszego tytułu do skądinąd ciekawego tematu nie można było wymyślić?
odpowiedź
User
bredny
Czy tylko ja nie przepadam za tego typu produkcjami? Dla mnie są nadęte i zbyt emocjonalne a nie rzeczowe
odpowiedź