Najlepsze inwestycje 2010 roku, czyli niewykorzystane szanse na zyski
Bawełna, pallad, srebro, estoński indeks TALSE czy argentyński Merval to najlepsze inwestycje 2010 roku. Żadna z nich nie była dostępna dla przeciętnego polskiego inwestora. Spełnieniem marzeń o nich mogłyby być ETF-y.
Na razie mamy jedynie ETF-a na WIG20. Tyle tylko, że w indeks naszych największych spółek możemy zainwestować i bez niego na kilka sposobów. Po dwudziestu latach działania warszawskiego parkietu wciąż nieosiągalna jest natomiast inwestycja w WIG, najstarszy i obejmujący największą liczbą spółek indeks giełdowy. Równie trudno jest zainwestować we wskaźniki największych giełd europejskich, amerykańskich, nie mówiąc już o tych bardziej egzotycznych oraz rynkach większości surowców. Wciąż jesteśmy skazani na drogie i niezbyt wygodne tradycyjne fundusze inwestycyjne.
Z utęsknieniem czekamy więc na ETF-y i z zazdrością patrzymy na ich mnogość na innych rynkach. Trudno liczyć, że w krótkim czasie pojawią się masowo tego typu produkty tworzone specjalnie na potrzeby polskich inwestorów. Można jednak mieć nadzieję, że biura maklerskie i instytucje finansowe wkrótce umożliwią nam dostęp do tych, które już funkcjonują na innych giełdach. Pierwsze jaskółki już możemy dostrzec.
Historia ETF-ów na światowych i europejskich rynkach nie jest długa i liczy sobie około 10 lat. Jednak tempo, w jakim zdobywają pozycję i popularność jest imponujące. W Europie w listopadzie 2010 roku działało 4200 funduszy tego typu. W grudniu 2009 roku było ich około 2800. W ciągu roku ich liczba wzrosła więc o 50 proc. Pod względem liczby notowanych ETF-ów przoduje giełda londyńska, na której jest ich 1261. Na niemieckich giełdach we Frankfurcie i Stuttgarcie łącznie notowanych jest 1695 ETF-ów.
O popularności ETF-ów wśród inwestorów świadczy jednak przede wszystkim nie liczba funduszy, lecz wartość obrotów. W ciągu 11 miesięcy 2010 roku wyniosły one w Europie prawie 360 mld euro. Prawie połowa przypadła na Niemcy.
Z tych danych wynika, że ETF-y to instrument bardzo atrakcyjny dla inwestorów, charakteryzujący się dużą dynamiką wzrostu rynku. Warto więc zastanowić się z czego ta szybko, lawinowo wręcz rosnąca popularność wynika. Po pierwsze, zwraca uwagę jego podobieństwo do tradycyjnych funduszy inwestycyjnych. Nic w tym dziwnego, bo przecież ETF to rodzaj funduszu. Od tych tradycyjnych różni się przede wszystkim czterema cechami. Po pierwsze, jest zarządzany pasywnie, czyli wiernie odzwierciedla zmiany cen jakiejś grupy aktywów. Z tego wynika druga cecha, czyli niższe niż w tradycyjnych funduszach koszty związane z inwestowaniem. Nie ma tu opłat dystrybucyjnych, a opłaty za zarządzanie są zdecydowanie mniejsze, sięgają zaledwie kilka dziesiątych procent, podczas gdy w funduszach zarządzanych aktywnie może ona być kilkukrotnie wyższa. Po trzecie, portfel każdego ETF-a jest bardzo precyzyjnie określony. Jeśli mamy do czynienia z ETF-em na określony indeks giełdowy, to w jego portfelu znajdują się wyłącznie aktywa wchodzące w skład tego indeksu lub instrumenty wiernie odzwierciedlające zmiany tego indeksu. Fundusze akcji czy obligacji mogą zaś w swych portfelach mieć taki zestaw papierów, którego wartość może zmieniać się w zupełnie nieoczekiwany sposób. Po czwarte wreszcie, inwestycja w ETF charakteryzuje się bardzo wysoką płynnością. Ich jednostki są notowane na giełdach i można je sprzedawać i kupować w dowolnym momencie każdego dnia po bieżącej cenie rynkowej. Procedura zakupu i umarzania jednostek otwartych funduszy inwestycyjnych jest znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana, nie daje też możliwości natychmiastowego reagowania na zmiany sytuacji rynkowej.
Przede wszystkim jednak podstawą atrakcyjności ETF-ów jest to, że dają każdemu, nawet najmniejszemu inwestorowi, możliwość uczestniczenia w zmianach notowań na rynkach niedostępnych lub trudno dostępnych w sposób bezpośredni oraz znacznie tańszy niż za pośrednictwem tradycyjnych funduszy inwestycyjnych. W przypadku korzystania z ETF-ów nie ma barier geograficznych, ograniczeń wynikających z wysokiej minimalnej wielkości inwestycji na wielu rynkach, na przykład surowcowych czy walutowych, wysokiej minimalnej kwoty, niezbędnej do samodzielnego odtworzenia przez inwestora danego indeksu.
Na rynkach zagranicznych największą popularnością cieszą się ETF-y na różnego rodzaju indeksy giełdowe oraz dające dostęp do rynku najbardziej znanych surowców czy walut. Dwie trzecie notowanych w Europie ETF-ów związanych jest z rynkiem akcji, około 17 proc. to fundusze papierów dłużnych zaś nieco ponad 6 proc. stanowią ETF-y surowcowe. Stosunkowo niewiele jest ETF-ów umożliwiających zarabianie na spadkach cen aktywów, funduszy wykorzystujących dźwignię finansową oraz związanych z inwestycjami alternatywnymi i walutowymi.To świadczy o tym, że inwestorzy poszukują prostych i zrozumiałych instrumentów finansowych, dających im dostęp do rynku finansowego.
Obroty ETF-ami na poszczególnych rynkach koncentrują się na rodzimych indeksach giełdowych oraz indeksach regionów bliskich geograficznie giełdzie, na której są notowane. To pokazuje z jednej strony, jak przeciętnym inwestorom potrzebne jest wsparcie i dostęp do najprostszych instrumentów, takich jak indeks giełdowy, zastępujących samodzielne konstruowanie portfela inwestycyjnego, z drugiej zaś przywiązanie inwestorów do rynków, które dobrze znają.
W naszych warunkach, gdy mamy zaledwie jeden ETF, i to działający zaledwie kilka miesięcy, trudno mówić o jakichkolwiek prawidłowościach. Mając na uwadze pionierskie posunięcie na naszym rynku oraz doświadczenia rynków europejskich, nieprzypadkowo pierwszy ETF w Polsce opiewa na WIG20, czyli indeks naszych największych spółek. Na jego przykładzie inwestorzy mogą najłatwiej przekonać się i przyzwyczaić do tego typu produktów. Największe jednak zalety ETF-ów wiążą się z możliwością dokonywania za ich pomocą dywersyfikacji portfela inwestycji i to przy niewielkich kosztach oraz dużej płynności. O ile indywidualni drobni inwestorzy w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii nie mają większych problemów z kupnem poprzez swoje biura maklerskie akcji czy indeksów dowolnego rynku na świecie, to w Polsce wciąż jest to sfera zarezerwowana jedynie dla nielicznych, a w dodatku dostęp do niej wiąże się ze sporymi kosztami.
Z dywersyfikacji zawsze warto korzystać, jednak korzyści z niej uwidoczniły się szczególnie mocno w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, w okresie globalnego kryzysu finansowego i zjawisk mających miejsce tuż po jego najostrzejszej fazie. Co prawda w 2009 roku nasze indeksy nie ustępowały pod względem dynamiki wzrostu najlepszym na świecie, takim jak wskaźniki w Moskwie, Szanghaju czy Buenos Aires i Sao Paulo oraz najbardziej zyskownym surowcom, jak miedź, cukier i ropa naftowa, jednak już w 2010 roku WIG20 czy WIG, a także miedź i ropa naftowa przyniosły stopy zwrotu znacznie niższe niż choćby Łotwa, Estonia, Indonezja, Filipiny, czy choćby Wielka Brytania, nie mówiąc o bawełnie, palladzie, srebrze czy pszenicy. Niewiele z ubiegłorocznych hitów inwestycyjnych jest dostępnych naszym inwestorom za pośrednictwem produktów strukturyzowanych lub tradycyjnych funduszy inwestycyjnych, nie wspominając o ograniczeniach i kosztach związanych z korzystaniem z nich. Niezbyt duża popularność tych instrumentów wśród naszych inwestorów wynika najczęściej właśnie z tych ograniczeń, skomplikowanej konstrukcji certyfikatów i struktur oraz nieprzejrzystej konstrukcji portfela funduszy specjalizujących się w inwestycjach na rynkach wschodzących czy bardziej egzotycznych.
Rosnące wśród bardziej zaawansowanych inwestorów zainteresowanie instrumentami typu CFD (Contract for Difference, czyli kontrakty na różnice kursów różnych instrumentów finansowych i indeksów) i im podobnymi, oferowanymi przez rosnącą liczbę platform inwestycyjnych i biur maklerskich pozwala przypuszczać, że proste, tanie i pozbawione ryzyka związanego z wysoką dźwignią finansową ETF-y mogłyby dobrze przysłużyć się niejednemu polskiemu inwestorowi. Wielu z nich szuka bowiem możliwości korzystania z szans jakie dają nie tylko rynki surowców, walut czy egzotycznych giełd azjatyckich lub Ameryki Południowej. Tymczasem przeciętny polski inwestor nie ma łatwego i taniego dostępu choćby do inwestycji w indeksy większości giełd europejskich jak DAX czy FTSE oraz najbardziej popularnych amerykańskich, takich jak Dow Jones i S&P500.
Roman Przasnyski, Open Finance
Dołącz do dyskusji: Najlepsze inwestycje 2010 roku, czyli niewykorzystane szanse na zyski