List emerytowanego dziennikarza do Roberta Mazurka (felieton)
- Dziękuję, że ze swoich wyżyn zawodowych pochylił się Pan nad niedolą naszych pożal się Boże nowych pokoleń dziennikarskich. Tym roszczeniowym młodziakom palma odbija od nadmiaru wolnego czasu! - pisze do Roberta Mazurka emerytowany dziennikarz, którego list przygotował do publikacji Tomasz Wojtas.
Najczcigodniejszy Redaktorze Mazurek,
Z ogromnym uznaniem i wielką wdzięcznością przeczytałem tekst Pana Redaktora o tym, jak to nieładnie opisali dyrektora Balawajdera ci wstrętni, anonimowi informatorzy Onetu. Jeszcze za Polski ludowej wiadomo było, z czym się kojarzą donosy i kto je składa. A teraz ponoć nawet wielkie, nowoczesne redakcje mają skrzynki, gdzie można anonimowo poskarżyć się na szefa. Panie, co za czasy.
Ogromnie się cieszę, że na samym początku jasno Pan ocenił, z czego składa się tekst Onetu: „Takiej mieszaniny manipulacji, półprawd i zwykłych kłamstw nie widziałem dawno”. Słusznie, że nie wspomniał Pan, czy rozmawiał o tym z jakimiś reporterami i wydawcami RMF FM, których pracą zarządzał dyrektor Balawajder. Czy starał się Pan sprawdzić, czy któraś z nich to anonimowy rozmówca dziennikarza Onetu. Ani co konkretnie w tekście Onetu według Pana jest półprawdą, co manipulacją, a co zwykłym kłamstwem.
Niech się domyślają szaraczki. Pan, Złotousty Mistrz Riposty, nie potrzebuje podawać żadnego potwierdzenia, uzasadnienia swoich sądów. Tłumaczą się tylko winni. Pan wydaje osąd: wielkie kwantyfikatory na początku tekstu - gawiedź słucha - winny Onet od razu zostaje skazany.
Polemiki będą zresztą płonne - bardzo dobrze, że Pan zapowiedział, że więcej komentarzy od Pana w tej sprawie nie będzie. Więc pieski mogą sobie szczekać, karawana pierwszej klasy już odjechała.
Ogromnie podziwiam też Pana heroizm. Że w takiej sytuacji zdecydował się Pan bronić dyrektora Balawajdera. Wszyscy się od niego odwrócili, ciskają w niego kamienie z każdej strony. Tylko Pan buduje przed nim redutę, i wchodzi na nią okrakiem, i kładzie się Rejtanem. I jeszcze arcyskromnie wspomina: „Możecie wierzyć lub nie, lecz piszę to wyłącznie dlatego, że chcę i już”. Z każdego z tych słów wyziera wewnętrzna walka, jaką Pan musiał stoczyć, żeby poskromić swoją skromność i przyznać, że nikt Pana nie skłonił do napisania tego tekstu.
Dziękuję również, że ze swoich wyżyn zawodowych pochylił się Pan nad niedolą naszych pożal się Boże nowych pokoleń dziennikarskich. Tym roszczeniowym młodziakom palma odbija od nadmiaru wolnego czasu! Nie to co my, nie to co za naszych czasów. I nasze roczniki dalej nie do zdarcia! Dyrektor Balawajder - jak słusznie Pan wspomina - „pracował 24 godziny na dobę”. I brawo, i tak trzeba! To będzie ze 300 proc. normy, trza by na tablicy w newsroomie odnotować. I niech młodziaki codziennie mają przed oczami i wzór biorą. Innej drogi nie ma, inaczej tej nowej, socjali…, znaczy w pełni kapitalistycznej, demokratycznej Polski nie zbudujemy.
Właśnie dlatego, że tacy wybitni publicyści jak Pan są tak wysoko, mają tak dużą swobodę i nie stoi nad nimi żaden szef, mogą lepiej dostrzegać problemy tych przeciętniaków kilka rzędów niżej. Sam pan słusznie wspomina, że od początku współpracy z RMF darł Pan koty z dyrektorem Balawajderem. Przecież to najzupełniej logiczne, że jak Balawajder chciał drzeć koty z reporterem czy wydawcą, ci powinni wywalczyć sobie tak samo mocną pozycję jak Pan. A jak nie umieli, może nie nadają się do tej roboty?
Zresztą my, dziennikarze starej daty, powinniśmy trzymać się razem. I zgodnie z zasadą: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Solidarność zawodowa ponad wszystko, w każdych okolicznościach.
Przecież gdyby w redakcji RMF przydarzył się choćby mały incydent mobbingowy, Pańskie sokole oko felietonisty by tego nie przeoczyło, co sam Pan rozsądnie podkreślił. Tak jak tabun dziennikarzy śledczych TVN24 nie przeoczył tego, co działo się w redakcji „Faktów” za Durczoka. Chociaż zaraz, jak to było... A te kilkadziesiąt osób, co zeznawały - znów anonimowo! - w trakcie postępowania wobec dyrektora Balawajdera i to, że Grupa RMF po ich wysłuchaniu stwierdziła, że „miały miejsce zachowania, które zostały uznane za naruszenie naszego kodeksu postępowania” - to nic nie znaczy. Primo - Pańskie świadectwo moralności waży stokroć więcej. Secundo - kto powiedział, że to dyrektor Balawajder naruszył ten kodeks? To pewno te wredne anonimy, co rzucały pod jego adresem kalumnie, naruszyły. A RMF wstydzi się przyznać, jakich ancymonów pozatrudniało i napisało tak, żeby ich wprost nie wskazywać jako winnych.
Kulę się ze wzruszenia, jak w rozdzierającym serce pytaniu apeluje Pan, żeby dyrektora Balawajdera nie linczować i pozwolić mu znaleźć nową pracę. Pan, co w każdym tekście dzieli włos na czworo, każdy mocniejszy epitet ogląda dwa razy, zanim przypisze jakiemuś politykowi, a w wywiadach to już non stop emanuje empatią i ciepłem, nie pozwalając sobie na cień ironii, o szyderstwie nie wspominając. No chyba nie ma lepszej osoby do takiego apelu.
A by nie mógł Pan przywołać do porządku tego redaktora Stanowskiego, z którym razem nagrywacie? On teraz strasznie szkaluje redaktora Głuchowskiego z „Wyborczej”, tylko dlatego że tamtemu raz czy dwa nie zgodziła się w tekście chronologia i nie oznaczył dwóch cytatów. Przecież wszystko wyjaśnił potem w oświadczeniu, może nie tak przekonującym jak Pana w sprawie dyrektora Balawajdera, ale prawie. Przy Czerskiej teraz marnie z robotą, strach pomyśleć, czy jeśli Stanowski nie przestanie linczować, Głuchowski może stracić robotę i z taką łatką nieprędko znajdzie nową. Obawiam się, że Pana wrażliwe sumienie mogłoby tego nie wytrzymać.
A ta Pańska anegdotka o byłej dziennikarce RMF FM, co wystawiła skarbonkę z napisem „na cycki” - no pycha, palce lizać i z grzybkami można by podać. Co prawda za moich czasów jak idzie o „cycki” dziewczyn z redakcji, to można było je nie tylko zasponsorować, ale i… Zwłaszcza jak się było dyrektorem czy prezesem. Czy to prawda, Panie Redaktorze, że są już takie redakcje, w których nie można nawet głośno pochwalić ani dekolciku, ani spódniczki? O tempora, o mores. Toż to lewackie inferno, terror poprawności obyczajowej. Gdzie wolność słowa, ja się pytam?
Bardzo słusznie, że nie podaje Pan personaliów tej dziennikarki od „cycków”, więc gdyby przyjąć Pana kryteria, ta osoba i sytuacja mogą być nieprawdziwe. Trza we wroga tłuc jego własną bronią. A co wolno Panu Felietoniście, to nie dziennikarskim przeciętniakom z Onetu.
I to dodanie anegdotki z „cyckami” w temacie jakiegoś rzekomego mobbingu, krzyków, obrażania podwładnych - kapitalne. Zawsze się czytelnik pod nosem czy wąsem uśmiechnie, atmosferę da się rozładować, sprawę rozmiękczyć. Przecież nic strasznego się nie wydarzyło.
Ależ Pan wybrał moment, żeby pokadzić szefowi RMF FM! Finezja, wirtuozeria! Jak wchodzić do gabinetu prezesa, żeby przed szafą wyśpiewywać „łubu dubu”, to tylko wtedy gdy wokół się pali. A swoją drogą to musi być wyjątkowo równy gość, skoro klnie, ale robi to szarmancko. Trudno tego nie doceniać i nie chwalić publicznie.
Wiadomo, że od jesieni wieje wiatr zmian. Z Woronicza i okolic już wielu wywiało, ale i w innych miejscach mogą jeszcze być silne podmuchy. Grunt to dobrze się ustawić, żeby nas nie porwało.
Teraz młodsi koledzy (już ponoć trza pisać: „koleżanki i koledzy”, ale mnie te feminatywy słabo przechodzą przez klawiaturę) mówią, że „timing is the king”. Pan ze swoją obroną dyrektora Balawajdera wstrzelił się idealnie. Ledwo parę godzin po Pana wpisie Grupa RMF napisała w oświadczeniu, że tekst Onetu to „autorski obraz minionej sytuacji w RMF”, którą już poprawiono. Ruszył Pan na heroiczną obronę, nie wiedząc, czy przyjdą posiłki z macierzystej twierdzy. A tamci wywiesili białą flagę i tylko Pan trwa na reducie. Co tylko czyni z Pana jeszcze większego bohatera. Trochę jak z tym Himilsbachem - herosem językowym, co na zapas nauczył się angielskiego i już z nim został.
Szanowny Panie Redaktorze! Ciężkie czasy dla nas przyszły, a idą jeszcze gorsze. Zamęczyli już redaktora Durczoka, redaktora Lisa, teraz czepiają się redaktorów Skworza i Kąckiego. Daremny trud! Tak jak nie było nigdy rewolucji w Rosji (coś mi tak ostatnio mignęło w internecie), tak niech sobie młodziaki nie myślą, że zrobią nam, dziadersom rewolucję w redakcjach.
Z ogromnymi wyrazami szacunku (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).
Przepisał Tomasz Wojtas
Tekst Roberta Mazurka, którego dotyczy powyższy list:
Dołącz do dyskusji: List emerytowanego dziennikarza do Roberta Mazurka (felieton)