Stawiając na zdalną pracę dziennikarzy, „Dziennik Gazeta Prawna” sporo ryzykuje (opinie)
System home office sprawdza się w pracy pojedynczych dziennikarzy, przy tworzeniu miesięcznika lub tygodnika. Ale redagowanie w tym modelu dziennika może okazać się niemożliwe bez szkody dla jakości tytułu - oceniają dla Wirtualnemedia.pl Piotr Gabryel, Bartosz Węglarczyk, Michał Kobosko, Maciej Samcik i Marek Rabij.
W ubiegły piątek kierownictwo Infor Biznes, wydawcy „Dziennika Gazety Prawnej”, poinformowało dziennikarzy tego tytułu, że w ciągu najbliższych kilku tygodni prawie połowa z nich przejdzie na pracę w systemie home office. W praktyce będzie to oznaczało, że każdy z autorów zamiast przyjeżdżać codziennie do redakcji będzie pracował w domu, a ze współpracownikami kontaktował przez internet i telefonicznie (więcej na ten temat).
Dla pojedynczych dziennikarzy model pracy zdalnej nie jest nowością, obecnie wielu pracowników redakcji w całym kraju wypełnia swoje obowiązki bez regularnej obecności w biurze. Jednak w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl dziennikarze, z których część pracuje w takim systemie, mają wątpliwości, czy sprawdzi się on w przypadku całej redakcji, w dodatku tworzącej dziennik.
- Uważam, że decyzja kierownictwa „Dziennika Gazety Prawnej” o przeniesieniu pracy redakcyjnej do modelu zdalnego jest mocno ryzykowna - ocenia Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego „Do Rzeczy”. - Redakcja to bowiem coś więcej niż zbiór kilkunastu lub kilkudziesięciu dziennikarzy. To organizm, który do sprawnego funkcjonowania wymaga bieżącej wymiany pomysłów i poglądów, a także rozwiązywania konkretnych problemów w czasie rzeczywistym. Trudno osiągnąć tego typu poziom współpracy przy założeniu, że każdy z członków zespołu dostępny jest dla innych wyłącznie za pośrednictwem komórki lub komunikatora internetowego - zaznacza Gabryel.
Michał Kobosko, obecnie dyrektor polskiego biura think-tanku Atlantic Council i redaktor portalu Project Syndicate, a w przeszłości redaktor naczelny m.in. „Wprost”, „Newsweeka” i „Dziennika Gazety Prawnej”, na swoim koncie na Twitterze zapytał ironicznie, czy decyzja „DGP” ma być przedwczesnym żartem primaaprilisowym. Natomiast w rozmowie z Wirtualnemedia.pl potwierdza obawy Gabryela i nie szczędzi słów krytyki pod adresem wydawcy dziennika.
- Dobrze znam biurowiec, w którym mieści się siedziba wydawnictwa. Nie jest to miejsce zbyt przyjazne dla kreatywnej pracy redakcyjnej… - ironizuje Michał Kobosko. - A mówiąc poważnie, głównym powodem zmian mogą być oszczędności. „DGP” w bardzo narzędziowy sposób doradza swoim czytelnikom w biznesie. Zapewne teraz wydawca sam postanowił skorzystać z rad fachowców od zarządzania - i dzięki temu obniżyć koszty. Wiele mediów prasowych może z sukcesem próbować modelu pracy zdalnej. W przypadku miesięczników to jest oczywiste. Tygodniki też, poza samymi godzinami zamknięcia numeru, mogą sobie pozwolić na pracę zdalną. W przypadku dziennika, gdzie decydują często minuty, tematy powstają w efekcie burzy mózgów, a wszystkie wartościowe teksty są wykuwane między autorem a redaktorem, taki model wydaje się zbyt ryzykowny. Nie ma tu czasu na łączenie się przez internet czy telefonicznie, i przesyłanie sobie kolejnych wersji poprawianego tekstu i ilustracji czy infografik, które mają ten tekst ilustrować. To nie jest internet, gdzie raz popełniony błąd można błyskawicznie poprawić, a tekst wielokrotnie zmieniać i aktualizować - podkreśla Kobosko.
Bartosz Węglarczyk, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, uważa, że model zdalnej pracy świetnie sprawdza się w wypadku niektórych publicystów, jednak zupełnie inaczej jest z wprowadzeniem go w odniesieniu do całego składu redakcji.
- Krytyk filmowy nie musi siedzieć w redakcji. Znam wybitnych dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, którzy w redakcji pojawiają się zazwyczaj raz w tygodniu. Im redakcja rozumiana jako biurko z telefonem nie jest do niczego potrzebna - wymienia Węglarczyk. - Czy zdalną pracą można prowadzić dziennik? Nie mam pojęcia, to się okaże w praniu. Nie sądzę jednak, by chodziło o całą redakcję. Części pracowników na pewno można pozwolić pracować w domu, część musi być w redakcji - chodzi np. o łamanie gazety. Ale tu nie ma jakiegoś sprawdzonego modelu, jesteśmy na kompletnie nieznanych wodach - zaznacza zastępca naczelnego „Rzeczpospolitej”. Pytany natomiast o prawdopodobne przyczyny decyzji o wprowadzeniu przez „DGP” zdalnego modelu pracy odpowiada wprost: - Zmiany są spowodowane oszczędnościami. Oraz oszczędnościami. I jeszcze zapewne oszczędnościami.
Zdaniem Macieja Samcika, dziennikarza działu gospodarczego „Gazety Wyborczej”, który nie bywa regularnie w redakcji i często pracuje w domu, praca zdalna jest ciekawym rozwiązaniem, na które pozwala obecna technologia. Jednak model ten pociąga za sobą określone konsekwencje, nie tylko pozytywne.
- W XXI wieku zdalna praca w branży dziennikarskiej nie powinna być niczym zaskakującym, a w przypadku doświadczonych, samodzielnych dziennikarzy - bywa wręcz modelem najbardziej efektywnym - podkreśla Samcik. - Praca takiego dziennikarza polega w dużej mierze na spotkaniach, zdobywaniu informacji „w terenie”, komunikacji z czytelnikami za pomocą mediów społecznościowych. To wszystko nie wymaga biurka ani redakcyjnej infrastruktury. Jeśli w dodatku dziennikarz pisze na tyle dobre teksty, że redaktor nie musi nad nimi ślęczeć godzinami i zadawać dziesiątek pytań, to również etap przygotowania artykułu do publikacji - łącznie z uzupełnieniem go o elementy graficzne - może odbyć się zdalnie. Większość tekstów dziś i tak ląduje od razu w sieci, więc redaktorów nie interesuje to, gdzie powstanie tekst: w redakcji, w domu dziennikarza, w kawiarni, czy na ławce w parku - byle powstał jak najszybciej i miał dobrą jakość - opisuje dziennikarz.
- Jednak zaordynowanie zdalnej pracy dużej części zespołu to bardzo odważna decyzja - zaznacza Maciej Samcik. - Po pierwsze, nie każdy potrafi zmobilizować się do pracy poza redakcją. Do tego potrzeba sporo samodyscypliny u dziennikarza i dużej dozy zaufania ze strony jego szefów. Po drugie, na takim rozwiązaniu cierpią mniej doświadczeni dziennikarze, których czasem trzeba mobilizować do pracy, nakierować na trop i którym burze mózgów w redakcji pomagają w rozwoju. Można to wszystko próbować zastąpić Skype’em, ale nie sądzę, by się udało. Zresztą nawet bardzo doświadczeni dziennikarze nie są omnibusami. Co by nie mówić, przepływ informacji, spostrzeżeń, pomysłów między dziennikarzami sprawia, że najlepsze tematy często powstają tam, gdzie dymi wiele umysłów naraz. Zdalni dziennikarze to również wyzwanie dla kierowników. Odnoszę wrażenie, że w takim modelu szefowie newsroomu będą musieli poświęcić więcej czasu na komunikację ze swoją załogą i organizację jej pracy, a przy okazji - także własnej - stwierdza dziennikarz „GW”. - Wydaje mi się, że dla najbardziej doświadczonych, samodzielnych dziennikarzy nowy model pracy będzie zdecydowanie do przełknięcia, natomiast mniej doświadczeni, młodsi i nie tak bardzo samodzielni oraz kreatywni - będą na tym stratni. Pytanie, których będzie więcej - zastanawia się.
Z kolei Marek Rabij, dziennikarz „Newsweeka” pracujący na co dzień w systemie zdalnym, zwraca uwagę na bardzo prozaiczne przeszkody, które mogą stanąć na przeszkodzie w skutecznym prowadzeniu całej redakcji home office’owo. - Na co dzień pracuję zdalnie, ale nie wyobrażam sobie, by w podobny sposób mogła sprawnie funkcjonować cała redakcja dużego dziennika - zastrzega Rabij. - Jak będą wyglądać np. kolegia? Czy dziennikarze będą codziennie spotykać się w redakcji i potem rozjeżdżać do domów? A może tradycyjne kolegia zastąpią telekonferencje? - pyta. - Redakcja chyba nie zamierza w ogóle zrezygnować z codziennej burzy mózgów - sugeruje.
- Cykl wydawniczy tygodnika w najgorszym wypadku daje mi trzy dni na pracę. Jeśli np. jednego dnia sąsiad wyburza u siebie ścianę, stracony czas mogę nadrobić nazajutrz. Koledzy pracujący w dzienniku nie będą mieć takiego komfortu. Pozostają też kwestie techniczne, choćby koszty telefonów. Połączenia krajowe są oczywiście bardzo tanie, ale jeśli research będzie wymagał kilku długich rozmów np. z kimś z USA? Dziennikarze powinni dostać służbowe komórki z sensownie skrojonym limitem wydatków. Nikt nie powinien ich również rozliczać z czasu pracy, lecz wyłącznie z jej efektów - radzi Rabij.
Niektórzy z rozmówców pytanych przez Wirtualnemedia.pl o to, jaki wpływ na przyszłość „Dziennika Gazety Prawnej” będzie miał zapowiadany system zdalnej pracy, nie ukrywają negatywnych prognoz. - Obawiam się, że wprowadzenie zdalnego modelu pracy redakcji jako jedynego sposobu funkcjonowania „DGP” może odbić się w krótkim czasie na jakości tego tytułu, choć rozumiem, że u podstaw tej decyzji leży chęć obniżenia kosztów funkcjonowania redakcji - uważa Piotr Gabryel. Z kolei Michał Kobosko przewiduje, że dosyć szczególna pozycja „DGP” na polskim rynku prasowym w pewnym sensie chroni ten tytuł przed gwałtownymi konsekwencjami decyzji podjętych przez szefostwo Infor Biznes. - To jest eksperyment. Wydawca postanowił przejść do historii jako pierwszy, który tego spróbuje - w realiach schodzącego rynku prasowego - zaznacza Kobosko. - Nie może zakładać, że w wyniku wdrożenia tego modelu jakość produktu wzrośnie. Ale też czytelnicy nie zareagują ucieczką na ewentualne obniżenie jakości. Model sprzedaży „DGP”, podobnie jak „Rzeczpospolitej”, opiera się na prenumeracie firmowej, która jest dość bezwładna. Sprzedaż w detalu pełni wyłącznie rolę wspomagającą - wyjaśnia były naczelny „DGP”.
Z danych ZKDP wynika, że w średnia sprzedaż ogółem „Dziennika Gazety Prawnej” w styczniu br. wyniosła 57 742 egz. (zobacz wyniki wszystkich dzienników ogólnopolskich).
Dołącz do dyskusji: Stawiając na zdalną pracę dziennikarzy, „Dziennik Gazeta Prawna” sporo ryzykuje (opinie)