„Wołyń” Smarzowskiego ma budować most między narodami. Ale może dzielić (recenzja)
W piątek w ramach 41. Festiwalu Filmowym w Gdyni premierę miał film Wojtka Smarzowskiego „Wołyń”. Obraz mocny, przejmujący, przesiąknięty krwią niewinnych ludzi nie pozostawi żadnego widza obojętnym. Oto recenzja portalu Wirtualnemedia.pl.
Wieś na Wołyniu, letni dzień 1939 roku. Siostra Zosi Głowackiej (zachwycający debiut Michaliny Łabacz w roli Zosi) poślubia Ukraińca. Na weselu bawią beztrosko obie rodziny. Tańce, śpiewy, ślubne obrzędy: kobiety dzielą korowaj i opłakują wianek panny młodej, a mężczyźni pląsają radośnie, tłukąc się cepami i popijając goriłkę. Tak zaczyna się „Wołyń”. Żywe kolory, piękno wsi, sielski i radosny spokój. Ale jak zawsze u Wojtka Smarzowskiego radosny początek nie obiecuje widzowi pozytywnej opowieści.
Zosia jest zakochana w ukraińskim młodzieńcu Petro (Vasyl Vasylik), marzy o takim samym weselu i życiu z chłopakiem. Nawet wygrana w oczepinach wskazuje na rychły ślub. Jednak szczęście u boku ukochanego nie jest jej dane. Za krowę, konia i osiem mórg dobrej gatunkowo ziemi ojciec (Jacek Braciak) obiecuje rękę Zosi o wiele starszemu Maciejowi Skibie (Arkadiusz Jakubik), owdowiałemu sołtysowi wsi z dwójką dzieci.
Dziewczyna nie ma nic do powiedzenia, po ślubie wprowadza się do męża. Maciej idzie na wojnę, ona zostaje na gospodarstwie sama, z przybytkiem i dziećmi. Wracając do domu po kapitulacji wojsk mężczyzna zastaje inną rzeczywistość. Musi omijać ukraińskie wsie, a zaczepiany przez miejscowych ukrywa, kim jest. Widzi zakopywanie polskiego godła. Na tym terenie panują już sowieci, ludność z Wołynia wita ich radośnie. Polacy to dla nich oprawcy.
Skiba nie chce podporządkować się komunistycznym władzom. Funkcja sołtysa jest mu więc odebrana i przekazana pokornemu ukraińskiemu chłopu. Za nieposłuszeństwo zostaje zesłany w głąb Rosji. Kiedy do ZSRR wkraczają wojska niemieckie, mieszkańcy wsi na Wołyniu cieszą się tak samo jak na widok sowietów. Wielu z nich mundury z czerwoną gwiazdą zamienia na mundury ze swastyką. Ci, którzy pilnowali porządku według radzieckich zasad, teraz pobierają wprowadzone przez Niemców podatki. Naród zaczyna się buntować, rodzi się wiara w „wolną Ukrainę czystą jak łza”. Wzmagają ruchy nacjonalistyczne, które w cerkwi poświęcają selektywnie wybrane przez popa fragmenty Biblii.
W filmie aż kipi od nienawiści. Bohaterowie Smarzowskiego szczycą się tym, że nienawidzą. To uczucie ich napędza i daje im radość. Reżyser bardzo realistycznie pokazuje efekty narastającej nienawiści, opierając się m.in. na relacjach ocalałych Kresowian. Gwałty, rozrywanie ciał, rozpruwanie brzucha u kobiety ciężarnej - to wszystko jest w „Wołyniu”. Widz nie jest w stanie tego zrozumieć, pojąć ogromu cierpienia. Ma jedynie zobaczyć jak było. Na pierwszym pokazie w trakcie bardzo drastycznej sceny ataku na katolicką świątynię, salę opuszczali widzowie. Dalej było już tylko mocniej.
Osobną kwestią jest pokazana w „Wołyniu” zemsta. Przez dwie i pół godziny oglądamy cały łańcuch zbrodni, dokonanych pod wpływem tej silnej emocji. To z zemsty banderowcy mordują Polaków, mszczą się za wielowiekowe tłamszenie ich narodu. Ucięcie ręki złodziejowi kur pociąga za sobą niespodziewane skrócenie o głowę tego, który złodzieja złapał. A donoszenie na mieszkańców wsi przez Żydów jest karane brakiem wsparcia i celową bezradnością podczas niemieckich łapanek.
W tym filmowym świecie utkanym ze zła, nienawiści i zemsty najczystsza pozostaje złotowłosa Zosia. Jest przeciwieństwem mieszkańców Wołynia. Jak prawdziwa matka opiekuje się nie swoimi dziećmi. Pomaga Żydom, narażając własne życie. Godzi się na los, jaki jest na nią zsyłany, gromadzi w sobie smutek i nie oddaje otrzymywanego od ludzi zła na zewnątrz. Pozostając świadkiem i uczestnikiem przemocy, przerywa ten łańcuch ludzkich krzywd. Wybrana w castingu Michalina Łabacz zagrała jak dojrzała aktorka, choć „Wołyń” był jej debiutem na wielkim ekranie.
Konferencja prasowa po emisji "Wołynia", fot. Łukasz Brzezicki
„Zło nie ma sztandaru. Film ma być mostem, nie murem” - powiedział na piątkowej konferencji prasowej Wojtek Smarzowski. Rzeczywiście, w swoim obrazie nie dzieli on postaci na „dobrych” Polaków i „złych” Ukraińców. Były takie obawy przed premierą. Oprócz masakry dokonanej przez nacjonalistów ukraińskich widz zobaczy, jak Polacy mordują Polkę, bo „Ukraińca jej się zachciało”. Te proporcje nie są jednak równe. W filmie pokazano większą brutalność narodu ukraińskiego.
Dziennikarze przed pokazem prasowym otrzymali od sponsora filmu przypinki z orłem w koronie i biało-czerwoną flagą. Niektórzy odebrali to jako zaprzeczenie głównego przekazu, jaki niesie „Wołyń” - krytyki skrajnego nacjonalizmu.
Premierę "Wołynia" w kinach w całej Polsce zaplanowano na 7 października. Nie wiadomo, czy film trafi na Ukrainę. Producenci prowadzili rozmowy z jednym z tamtejszych dystrybutorów, ale na ten moment negocjacje ustały.
Film był pokazywany w Konkursie Głównym 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni, który trwa do soboty 24 września.
Dołącz do dyskusji: „Wołyń” Smarzowskiego ma budować most między narodami. Ale może dzielić (recenzja)